sobota, 29 marca 2014

CZĘŚĆ PIĄTA.

ONA

Mama nie miała racji, nic nie będzie dobrze, bo nic dobrze nie idzie.
A już na pewno nie rehabilitacja.
Męczą mnie te zabiegi, nie przynoszą żadnych efektów, a jedynie wprawiają mnie w rozczarowanie i poczucie beznadziei.
Nadziei nie mam już żadnej. Poza jednym wyjątkiem.
Bo jedyną nadzieją jesteś dla mnie Ty, Klimek. Tylko Ty podtrzymujesz mnie na duchu i sprawiasz, że jakimś cudem jestem w stanie dalej funkcjonować. Wstawać rano z łóżka, chociaż na sam widok wózka robi mi się niedobrze. Chodzić na zabiegi, chociaż osobiście nie widzę w tym żadnego sensu. Ubiegać się o pozwolenie na zdawanie matury w lipcu, tak bym nie straciła tego roku i mogła pójść na studia, choć na dzień dzisiejszy po prostu nie umiem sobie tego wyobrazić.
Żadne studiowanie mnie nie interesuje. Musiałabym wyjechać do obcego miasta, poznać nowych ludzi.
A przecież własny dom i własna rodzina wciąż są dla mnie obcy, więc co dopiero mówić o zupełnie nowych doświadczeniach?
Chcę się trzymać Zakopanego, domu, rodziny. Chcę najpierw dobrze poznać tych ludzi, a przede wszystkim samą siebie, nim pokuszę się o zrobienie kolejnego kroku.
Zachowanie rodziców daje mi jednak jasno do zrozumienia, że oni takiej taktyki nie pochwalają. Tata ciągle proponuje mi, że podwiezie mnie tu, tam i sram, a mama pojawia się przy mnie jakieś dwanaście razy dziennie i delikatnie usiłuje nakłonić mnie do rozmowy. Czasem jej pozwalam, bo z jej przydługich monologów można się naprawdę wiele dowiedzieć, mimo wszystko rzadko udaje mi się wytrzymać do końca.
Prawdziwe załamanie przychodzi jednak dopiero, gdy mama w końcu porusza Twój temat.
Wiecie jak to jest, gdy ból narasta do takich rozmiarów, że Wasze serce przestaje bić, a z płuc ulatuje całe powietrze? Wasze dłonie zaczynają drżeć, cali zaczynacie drżeć, a każdy nerw zostaje podrażniony, nie pozwalając Wam zachować spokoju?
Wiecie jak to jest?
No więc wyobraźcie to sobie.
A teraz wyobraźcie sobie, że odczuwacie to wszystko z milion razy większym natężeniem, że to wszystko jest milion razy bardziej intensywne i przytłaczające.
Tak właśnie się czuję, gdy w ustach mojej mamy pojawia się Twoje imię.
A najgorsze jest to, że muszę cały ten ból i poruszenie zepchnąć w najgłębsze zakamarki duszy i udawać, że wszystko jest okej. Bo przecież powinnam być zaskoczona, zainteresowana i żądna szczegółów, prawda? Ewentualnie wykazać się obojętnością, ale na pewno nie walczyć z pękającym sercem i palącymi w oczy łzami.
Mama opowiada mi o Tobie, mówi wszystkie te rzeczy, które ja przecież doskonale wiem. Docierając do sedna prawdy, wyznając mi, że tak naprawdę Ciebie już nie ma, waha się i patrzy na mnie ze strachem.
Usiłuję wykrzesać z siebie zdumienie, a nawet coś na kształt szoku i jednocześnie nadal eliminować ból, którym cała wręcz emanuję. Zaciskam mocno dłonie w pięści i suchym głosem proszę ją, by mówiła dalej.
Dowiaduję się, że zabiła Cię Twoja największa miłość, skoki. Wiem, mamo.
Mówi, że to było na mamucie, a Ty uderzyłeś o zeskok z prędkością ponad stu kilometrów na godzinę, przy okazji gubiąc kask. Widzę to, znów mam ten upadek przed oczami.
Z opinii lekarzy wynikało, że złamałeś kręgosłup, więc nawet gdybyś jakimś cudem śmiertelnie nie uszkodził rdzenia kręgowego, to i tak nigdy więcej nie mógłbyś skakać.
A zatem i tak nie miałbyś już po co żyć, skoki były całym sensem Twojego istnienia.
Miałeś nawet na ręce tatuaż, który informował wszystkich, że urodziłeś się, by latać.
Mama nie dodaje tego wszystkiego.
Ja to wszystko po prostu wiem.
I milczę, ale na szczęście mama odczytuje to jako potrzebę przetrawienia wszystkich tych trudnych rzeczy, których właśnie się dowiedziałam.
Myśli sobie pewnie, że jestem zaszokowana losem jaki spotkał chłopaka, który był moim najlepszym przyjacielem, a którego ja zupełnie nie pamiętam.
I właśnie wtedy przypominam sobie o kimś, kogo faktycznie nie pamiętam, choć powinnam.
I pytam ją o niego, nim mogę się powstrzymać.
Smutne spojrzenie jego zielonych oczu ciągle siedzi mi w głowie, ciągle wywołuje wyrzuty sumienia, przekonując mnie, że jestem złym człowiekiem i zimną suką bez serca, która potrafi dbać tylko o samą siebie.
Takie myśli mnie zabijają. Chcę, by mama powiedziała mi wszystko, by dała mi niezachwianą pewność, że ten chłopak wcale tak wiele dla mnie nie znaczył, by zapewniła mnie, że miałam prawo go zapomnieć.
Oczywiście, moje nadzieje legają w gruzach niczym domek z kart.
Ma na imię Krzysiek, a Ty byłeś jego najlepszym przyjacielem.
Odkąd poznałam Ciebie i jego w wieku 12 lat stanowiliśmy zgraną paczkę, nierozłączną trójkę, która miała pozostać taką do końca świata i o jeden dzień dłużej.
A jednak wystarczyło jedno wydarzenie, jedna tragedia, by położyć kres tym wszystkim marzeniom.
Ciebie już nie ma.
Ja mam amnezję i wylądowałam na wózku.
A on, Krzysiek, musi żyć sam, bez Ciebie i beze mnie, więc jego cierpienie wcale nie jest mniejsze niż moje.
Zaczynam mieć jednak nadzieję. Nadzieję, że może nie jestem aż taką suką. Że może, mimo wszystko, mogę to jeszcze naprawić, dać sobie ostatnią szansę.
I wtedy mama mówi dalej, a każde jej kolejne słowo sieje spustoszenie w moim sercu, nasila wstyd i rozpala nienawiść. Nienawiść do samej siebie.
Zostawiłam go.
Klimek, ja naprawdę go zostawiłam.
Mama nie potrafi podać mi zbyt wielu szczegółów. Według niej, odwróciłam się od Krzyśka krótko po Twojej śmierci, bo mój własny ból po Twojej stracie był zbyt silny, bym potrafiła udźwignąć jeszcze jego ból.
Tak, taki miałam powód, w opinii mojej mamy.
A jak było naprawdę?
Nie wiem. Nie wiem, bo nie pamiętam.
Nie pamiętam do tego stopnia, że nie jestem w stanie samej siebie zrozumieć. Nie mam pojęcia jak się wtedy czułam, może cierpienie było sto razy gorsze niż teraz. Może.
Odszedłeś ode mnie i Krzyśka na zawsze, to powinno nas zbliżyć do siebie, powinniśmy byli złączyć się w bólu i próbować wspólnie walczyć z każdym kolejnym dniem, w którym nie było już Ciebie.
Mogliśmy razem płakać, razem koić złamane serca albo razem usiłować zapomnieć.
Cokolwiek.
Ale razem.
A tymczasem z mojej własnej, cholernej winy tak się nie stało. Z mojej własnej, kurewskiej winy nasze ścieżki właśnie wtedy się rozeszły, właśnie wtedy gdy ja potrzebowałam najbardziej w świecie jego, a on mnie.
To była moja wina, Klimek.
Kulę się w sobie i przytykam dłonie do twarzy, wstrzymując łzy. Mama przytula mnie mocno, jej ramiona są pełne ciepła, miłości i troski. Wtulam się w nią, rozpaczliwie chłonąc te wszystkie uczucia, z nadzieją, że poczuję się lepiej.
Tak nie jest.
Następne dwa dni spędzam, głównie leżąc w łóżku i wpatrując się w sufit. Rodzice pojawiają się naprzemiennie, nakłaniając mnie do wielu rzeczy takich jak wyjście z domu, rozmowa albo jedzenie. Na żadną z tych czynności nie mam ochoty, więc tylko odmawiam i poddaję się ponownie ponurym rozważaniom.
Rozmyślam o Tobie, choć każda taka myśl zabija mnie coraz bardziej, niszczy mnie doszczętnie, wbijając się w serce niczym ostry odłamek szkła.
Myślę o Krzyśku, zmuszając swój głupi mózg do przypomnienia sobie czegoś, czegokolwiek, ale żadna z szarych komórek nie wyraża ochoty współpracy, żadna nie chce mi podsunąć niczego, czego nie powiedziała mi mama.
Po prostu żadna nie przechowuje Krzyśka w swojej bazie danych.
Zaczynam się czuć jak komputer, który ktoś sformatował.
Jak opróżniona skrzynka mailowa.
Jak pusty kosz na śmieci.
Zaczynam też chyba wariować, skoro przychodzą mi do głowy takie porównania.
I tylko Ty, tylko Twoja obecność w moim umyśle i sercu pozwala mi dalej żyć.
Tylko Ty zapalasz we mnie nikły promyczek nadziei.
Tylko Ty jesteś obietnicą lepszego jutra.
Tylko Ty.
Tak bardzo Cię kocham, Klimek ...


Dźwięk dzwonka do drzwi dociera do mnie bardzo wyraźnie, jednak nie wzbudza specjalnego zainteresowania. Kto mógł przyjść?
Nie wiem, może listonosz albo jakiś znajomy rodziców. Nikt kogo znam.
A w każdym razie nikt kogo pamiętam.
Nie ruszam się więc z łóżka, zresztą, żeby to zrobić musiałabym przesiąść się na wózek, a to dla mnie wciąż cholernie trudne zadanie. Po paru zabiegach rehabilitacyjnych nogi przestały być aż tak sztywne i ociężałe; teraz przeważnie bolą przez całe długie godziny, a tego bólu nie zabijają żadne tabletki. Lekarze uważają, że to dobrze, bo to znaczy, że mięśnie wracają do stanu używalności, ale według mnie ten potworny ból to tylko kolejny powód, dla którego powinnam całkowicie się załamać i zrezygnować z życia.
Cóż, jakby nie było to właśnie robię. Leżę i myślę o Tobie, a wtedy po moich policzkach ciekną gorące łzy, których nie umiem i nie chcę powstrzymać. Czasem sięgam po laptopa i katuję się oglądaniem Twoich zdjęć i skoków. Boli patrzenie na to jaki byłeś szczęśliwy, szczególnie w kontekście tego jak ostatecznie potoczyły się Twoje losy. Boli uświadamianie sobie, że straciłam Cię na zawsze.
I także w chwili, w której odzywa się ten dzwonek, ja siedzę z laptopem i męczę youtube'a. Kolejny raz z rzędu oglądam tamten skok na 135,5 m, którym zachwyciłeś cały kraj. Pozwalam sobie nawet na delikatny uśmiech, gdy kamerzysta robi ujęcie na Twoją rozradowaną twarz i wysoko uniesioną rękę z dłonią zaciśniętą w pięść.
Byłeś szczęśliwy i nie liczyło się to, że posłano Cię z jednej z najwyższych belek.
Byłeś dumny, mimo że prawdopodobnie miałeś prawdziwy huragan pod narty.
I ja też byłabym wtedy szczęśliwa i dumna i przytuliłabym Cię po tym skoku.
No ale cóż, szkopuł jest taki, że poznałam Cię dopiero trzy lata po tym wydarzeniu.
Zdecydowanie zbyt późno.
I utraciłam Cię po niecałych siedmiu latach przyjaźni.
Zdecydowanie zbyt wcześnie.
Wzdycham ciężko, zatrzymując filmik w połowie i wtedy słyszę czyiś głos. Głos, z którym nie jestem całkowicie oswojona, ale który znam, bo już go słyszałam.
Marszczę brwi i odsuwam laptopa na bok, przechylając się przez krawędź łóżka, by wyjrzeć przez otwarte drzwi.
Póki jestem skazana na wózek, poruszanie się po schodach odpada, więc rodzice zdecydowali, bym tymczasowo spała na dole, w pokoju gościnnym. Znajduje się on niemalże dokładnie naprzeciwko drzwi wejściowych, więc odpowiednio wychylona jestem w stanie ujrzeć kto w nich stoi.
Widzę tylko plecy swojego taty, słyszę, że coś mówi, nie potrafię jednak ustalić co. Odwraca się chwilę później, zmuszając mnie do cofnięcia się znów na łóżku pod ścianę, by nie zauważył, że podglądam.
Tym sposobem nie mam pojęcia kto przyszedł, ogarnia mnie jednak lekki strach, bo podskórnie czuję, że ma to dla mnie jakieś znaczenie i to ogromne.
I jest to pierwszy raz, w każdym razie w moim nowym życiu, gdy mam okazję się przekonać, że moje przeczucia rzadko są mylące.


ON

Świat złamał się na pół, po raz kolejny.
Już nawet nie liczył, który to był raz, bo po prostu nie miał siły.
Stał i patrzył na nią, a im dłużej patrzył, tym trudniej było mu wygrać z obezwładniającą falą bólu, która zaatakowała, jeszcze silniejsza niż wcześniej.
I rosła w siłę z każdą sekundą, czyniąc go coraz słabszym. Lekko oszołomiony wyciągnął rękę i oparł się ciężko o zewnętrzną ścianę domu, nie ufając własnym nogom.
Milka westchnęła, przymykając na chwilę powieki, jakby dodawała sobie sił, których niespodziewanie jej zabrakło. Gdy w końcu je otworzyła, poraził go nadmiar uczuć, kryjący się w jej spojrzeniu, uczuć, spośród których na pierwszy plan wybijał się ból.
-Cześć Krzysiek – powiedziała cicho, na co on wyprostował się, ledwo wierząc własnym uszom.
Ekscytacja zniknęła jednak równie szybko co się pojawiła, bo chłodny głos w głowie uświadomił mu, że najpewniej dziewczyna znała jego imię tylko dlatego, że rozmawiała ze swoją matką. To ona musiała opowiadać jej o przeszłości, a przecież on, Krzysiek był z tą przeszłością nierozerwalnie związany.
Więc tak, wiedziała jak się nazywa.
Może nawet wiedziała znacznie więcej.
Ale wciąż go nie pamiętała.
-Może wejdziesz? - spytała, nim zdążył wykrzesać z siebie jakąkolwiek, choćby najkrótszą i najbardziej infantylną odpowiedź. Ból w jej oczach trochę się rozproszył, a on dostrzegł tam odrobinę nadziei.
Miała nadzieję, że będzie chciał wejść.
Serce mu mocniej zabiło, skinął głową na znak zgody, bo przecież po to właśnie tutaj przyszedł.
Wszedł za nią do środka i chciał od razu skierować się w stronę schodów, jednak szybko się zreflektował, gdy Milka poprowadziła go prosto przez korytarz, wjeżdżając wózkiem do pokoju gościnnego. Nie była to jej sypialnia, ta znajdowała się na pierwszym piętrze, ale przecież w obecnej sytuacji niemożliwością byłoby pokonanie przez Milkę schodów. To tutaj musiała teraz mieszkać.
Rozejrzał się dokoła. Łóżko było niepościelone, leżał na nim otwarty laptop, a na biurku piętrzył się stos książek. Poza tym Krzysiek nie znalazł jednak żadnej osobistej rzeczy świadczącej o wytworzeniu więzi pomiędzy pomieszczeniem a osobą w nim mieszkającą, niczego co wskazywałoby na to, że ów pokój jest czymś więcej niż jedynie tymczasowym miejscem pobytu.
Opuścił głowę i napotkał spojrzenie Milki, która zatrzymała wózek przy ścianie obok łóżka i patrzyła na niego z umiarkowanym zainteresowaniem. Zrozumiał, że dziewczyna czeka na jakąś jego reakcję, więc odetchnął głęboko, przesuwając palcami po blacie biurka, o które opierał się plecami. To mu pomogło zebrać się w sobie, podniósł głowę i spojrzał na nią, a tym razem na jego twarzy kwitł lekki uśmiech.
-Nawet nie miałem okazji Ci się przedstawić – powiedział, tknięty impulsem, po czym podszedł bliżej niej i usiadł na łóżku, wyciągając w jej stronę rękę. Obdarzyła go zaskoczonym spojrzeniem, na co on uniósł wyżej lewy kącik ust i dodał: - Krzysiek.
Patrzył jej w oczy, w te znajome brązowe oczy, w których mimo to było teraz tak wiele nieznanych mu uczuć. Starą Milkę, tę sprzed wypadku umiał przejrzeć w sekundę, ta była inna.
Ale może tylko pozornie. Może wystarczyło jedynie parę wspólnych chwil, które nauczyłyby go na nowo odnajdywać się w jej spojrzeniu, w jej wyrazie twarzy, w niej całej.
Miał taką nadzieję.
Bo potrzebował jej najbardziej w świecie.
Sekundy ciążyły mu jak godziny, ale jego cierpliwość w końcu została nagrodzona. Milka wyciągnęła rękę i uścisnęła jego dłoń. Zadrżał niekontrolowanie, gdy przesunęła delikatnie palcami po wierzchu jego dłoni, jakby chciała zapoznać się z dotykiem jego skóry, zapamiętać go.
I już nie zapomnieć.
-Milena – odpowiedziała z śmiertelną powagą, wprawiając go w jeszcze większe zdumienie. Nigdy nie znosiła pełnej wersji swojego imienia, tak bardzo, że teraz zapomniał, iż przecież mogła nie być tego świadoma. Wydawało mu się, że niechęć do własnego imienia była w niej tak silna, iż przetrwałaby w jej pamięci nawet mimo wypadku, śpiączki i amnezji. I chwilę później przekonał się, że miał rację – Imię zrąbane, więc mówią na mnie Milka – dodała, a powaga na jej twarzy ustąpiła miejsca subtelnemu uśmiechowi, którego nie sposób było nie odwzajemnić.
I nagle przypomniał sobie te słowa, słowa, które skierował ku niej, gdy się poznali.
-Jak ta czekolada – powiedział teraz na głos i natychmiast zamilkł, gdy uświadomił sobie, że jej wargi też się poruszyły, że w tym samym czasie ona wypowiedziała dokładnie te same słowa. Spojrzał na nią zdumiony, a ona nic nie powiedziała i zapadła między nimi długa cisza, poświęcona na wpatrywanie się w siebie nawzajem.
Poczuł to.
Zawiązali nić porozumienia.
Krótką, wątłą, słabą.
To nie mogło wystarczyć, nie mogło przywrócić utraconych wspomnień, naprawić przegranych chwil, dać szansy niewypowiedzianym słowom i uleczyć ich pęknięte serca.
Ale przecież właśnie coś drgnęło.
W tym pozornie nic nie wartym momencie, gdy wypowiedzieli te same słowa w tym samym czasie.
Słowa, których ona nie powinna pamiętać, prawda?
Zamrugał, odrywając się od tych myśli i wtedy uświadomił sobie, że wciąż trzyma ją za rękę. Opuścił wzrok na ich splecione dłonie, zauważyła to teraz także i niemal natychmiast go puściła, lekko speszona.
Uśmiechnął się po raz kolejny na widok jej rumieńców.
Były takie jak zawsze.
Więc ona też była taka jak zawsze, nawet jeżeli pozory mogły mylić.
Była. Tam w środku jego Milka wciąż była. A on po prostu musiał wydobyć ją na powierzchnię.
-To co, może opowiem Ci coś o sobie? - zaproponował, nie przestając się uśmiechać.
Wciąż zarumieniona skinęła głową na znak zgody, nie zdając sobie nawet sprawy z tego, że tym prostym gestem zdjęła ogromny ciężar z jego serca. Poprawił się na łóżku i zaczął mówić, nie zastanawiając się nad tym od czego zacząć, a na czym skończyć, na czym się skupić, a co pominąć.
Ponieważ mówił prosto z serca, tak jakby mogli zacząć znów od nowa, wyrzucając z głowy wszystkie raniące chwile, gesty i słowa, tak jakby nic się między nimi nie popsuło, tak jakby ich życia nie skaziło żadne zło.
Tak jakby wszystko znowu było dobrze.
Mogło być dobrze.
To zależało tylko i wyłącznie od nich.


***

Nie sposób było się nie uśmiechnąć, patrząc na tę scenę i ja też nie byłem wyjątkiem.
Po raz pierwszy odkąd znalazłem się w tym miejscu poczułem lekkość na sercu, prawdziwą lekkość, a wyrzuty sumienia w końcu usunęły się na bok. Nie łudziłem się, że odeszły na zawsze, ale nie myślałem teraz o tym, cieszyłem się, że choć na chwilę mam je z głowy.
Usiadłem wygodnie i patrzyłem jak Krzysiek coraz bardziej się ożywia, opowiadając Milce o skokach, jak ona słucha go z najwyższą uwagą i co jakiś czas wtrąca pytanie, jak odżywa ich relacja, jak ponownie zbliżają się do siebie. Cieszyło mnie to, tym bardziej, że zdawałem sobie sprawę, iż to właśnie ja byłem powodem, a przynajmniej jednym z powodów, dla których tak bardzo się od siebie oddalili. Moja śmierć coś złamała. W nim, w niej. W nich.
I we mnie też, niewątpliwie. Już przestałem żałować, że tak się to wszystko potoczyło, już pogodziłem się z faktem, że moje życie dobiegło końca i nigdy nie wrócę tam, na ziemię.
Ja tak, ale oni nie.
Chciałbym móc dostać chociaż jedną chwilę, parę minut, by znaleźć się przy nich, uśmiechnąć się, dodać im otuchy. Powiedzieć, że cały ten żal i smutek, to zadręczanie się przeszłością, analizowanie błędów, ta tęsknota, to wszystko … że to niepotrzebne. Bo przecież oni też kiedyś się tu zjawią i znowu się spotkamy. To nie jest koniec, śmierć nigdy nie jest końcem.
Jest tylko początkiem i to lepszym niż ten początek, który daje życie.
Nie było mi to jednak dane. Byłem całkowicie bierny, mogłem tylko siedzieć, patrzeć i mieć nadzieję, że oni też to w końcu dostrzegą, że zaczną żyć od nowa, że wszystko będzie dobrze.
Tak, miałem nadzieję.
Przecież była wszystkim, co mi jeszcze zostało … prawda?


To nadzieja każe im walczyć o każdy dzień życia, bo może właśnie ten dzień przyniesie wyzwolenie. Ach, i już nawet nie nadzieja na inny, lepszy świat, ale po prostu na życie, w którym będzie spokój i odpoczynek.



Tak, tak wiem. Miałam czekać do czerwca. Ale prawda jest taka, że choć piszę teraz mniej niż kiedyś to jednak jakimś sposobem przez ostatnie półtorej miesiąca udało mi się napisać kolejne cztery części. Więc ... może któraś z Was się ucieszy?
Nie wiem. Zostawiam Was z tym i jednocześnie przepraszam za zaległości. Jeszcze dwa miesiące, wiecie? I będzie po wszystkim. Obiecuję.
Kocham Was.