niedziela, 9 lutego 2014

CZĘŚĆ CZWARTA

ONA

Wyrzuty sumienia, palące wyrzuty sumienia.
Rozpacz na jego twarzy uderza mnie prosto w serce, a wstyd jest tak silny, że paraliżuje całe moje ciało.
Przełykam głośno ślinę i odwracam głowę. Szukam jakiegoś punktu zaczepienia, czegokolwiek na czym mogłabym zawiesić wzrok, a co nie jest jego smutnymi zielonymi oczami, przepełnionymi bólem.
Nie znam go.
Wróć.
Sądząc z jego wyrazu twarzy i reakcji na moje pytanie ,,Kim jesteś?”, znam go i to nawet lepiej niż mogę to sobie wyobrazić.
Ale go nie pamiętam i to go rani.
Potrafię to zrozumieć. Też nie chciałabym zostać zapomniana przez kogoś, kto był mi bliski i też byłabym zrozpaczona, nawet pomimo świadomości, że ten ktoś absolutnie nie miał na to wpływu.
Dlatego powoli wracam spojrzeniem do tego chłopaka. Odnajduję jego oczy. Przełykam ślinę, a wraz z nią toksyczny ból, tkwiący w jego tęczówkach, co odrobinę mnie odtruwa i wtedy jestem gotowa, by powiedzieć:
-Przepraszam.
W jego spojrzeniu jest teraz mniej bólu, a więcej zdumienia. Wzrusza lekko ramionami i pyta:
-Za co?
No właśnie za co?
Za to, że musi teraz siedzieć przede mną i znosić moje obojętne, nierozpoznające go spojrzenie?
Za to, że mój pojebany mózg selektywnie wybrał sobie kogo pamiętać, a kogo nie i ta selekcja zadziałała na jego niekorzyść?
Zaraz, jaka selekcja?
Przecież pamiętam tylko jedną jedyną osobę.
Tylko Ciebie, Klimek.
Czy to ma znaczyć, że ten blondyn z zielonymi oczami po prostu nigdy nie znaczył dla mnie tak wiele jak Ty?
Nie. Ostatecznie zapomniałam także swoich rodziców, a oni przecież musieli być jednymi z najważniejszych osób w moim życiu.
Ten chłopak też mógł być kimś takim.
Cholera, dlaczego Ciebie tu nie ma, Klimek? Jesteś moim jedynym oparciem, jedyną wiadomą w tym obcym świecie. Na pewno potrafiłbyś mi pomóc.
Tak jak zawsze.
Powoli odrywam się od tych myśli i skupiam ponownie uwagę na chłopaku. Otwieram usta, szykując się na sformułowanie odpowiedzi, gdy ona sama nasuwa mi się na język:
-Za to, że nie potrafię Cię pamiętać. Rodzice powiedzieli mi, że miałam wypadek, leżałam prawie miesiąc w śpiączce i przespałam połowę matur. Ale ja … nie pamiętam. I nie pamiętam też Ciebie. Choć pewnie byłeś dla mnie kimś ważnym, choć pewnie byliśmy ze sobą blisko, choć z pewnością mi na Tobie zależało … to Cię nie pamiętam. I wiem, że to boli, ale … nic z tym nie mogę zrobić.
Zapominam o wypowiedzeniu tego magicznego słowa, jakim jest amnezja, ale nie sądzę, żeby było to aż takie ważne. Chyba wyraziłam się bardziej niż jasno.
Chyba zrozumiał.
Ale nie odpowiada. Tylko na mnie patrzy, a ja widzę walkę w jego oczach i twarzy.
Chcę go zapytać o imię. Chcę, żeby powiedział mi dokładnie kim dla mnie był i jak się poznaliśmy. Chcę, żeby przypomniał mi parę wydarzeń z naszej wspólnej przeszłości, wywołał na mojej twarzy uśmiech, utwierdził mnie w przekonaniu, że moje dawne życie, którego nie pamiętam było coś warte.
Chcę.
Ale on nie daje mi szansy.
Podrywa się na równe nogi, odwraca i po prostu wybiega z sali, zostawiając mnie samą.
I wtedy, po raz pierwszy w życiu … bo wcześniejszych razów zwyczajnie nie pamiętam, wybucham płaczem.
Płaczę, szlocham i krztuszę się łzami.
Nie potrafię przestać.
A najgorsze jest to, że nawet nie chcę.


ON

Ból był niewyobrażalny, a najgorsze było to, że nie dało się od niego uciec.
Wiedział o tym doskonale, ostatnie miesiące skutecznie go tego nauczyły.
A jednak było takie jedno miejsce, w którym ten ból odrobinę się kurczył. Nie znikał całkowicie, ale minimalnie zmniejszał swoje rozmiary, przechodząc z obezwładniającego i paraliżującego w zaledwie trudny do zniesienia.
Tym miejscem była Wielka Krokiew.
Sektor A, to samo krzesełko co zawsze.
Usiadł tam i już wiedział, co nadchodzi.
Nadchodziła kolejna fala wspomnień, bo to właśnie wspomnienia były ostatnio jedynym ratunkiem, to one pozwalały oderwać się, choć na chwilę, od trudnej rzeczywistości i odciążały mu serce.
Przypominały, że nie zawsze było źle. Że kiedyś, dawno, bardzo dawno temu był szczęśliwy i miał marzenia.
Wtedy, gdy Klimek żył.
Wtedy, gdy z Milką łączyły go jedynie bratersko-siostrzane więzi.
Wtedy, gdy go pamiętała.
Wtedy, gdy życie jeszcze tak bardzo nie bolało...

Mieli po 15 lat, gdy odkryli uroki gry komputerowej jaką była Fifa.
Zaczęło się od tego, że grali w nią wszyscy ich znajomi, w tym skoczkowie na zgrupowaniach, tak więc siłą rzeczy gra wciągnęła również ich.
Klimek szybko nabył najnowszą wersję i od tej pory spędzali każdą chwilę, wolną od treningów, zawodów i szkoły na przesiadywaniu w domu Murańki i rozgrywaniu meczów, które sami nazywali pojedynkami na śmierć i życie.
Ich rodzice niespecjalnie się tym przejmowali: Krzyśka, bo przecież od najmłodszych lat znikał na całe dni i przysiadywał u przyjaciela, a oni nie pytali co tam właściwie robił, dopóki chodził na treningi i nie miał problemów w szkole. Klimka, ze względu na jego liczne rodzeństwo, przez które nigdy nie mógł otrzymać od dorosłych pełnej uwagi.
Jedyną osobą, która wpadała w szał, gdy tylko zbierali się przed telewizorem z joystickami, była Milka.
Na początku całkiem nieźle się trzymała, dzielnie znosząc ich stopniowe odwracanie się od niej tylko po to, by postrzelać sobie parę bramek w wirtualnym świecie. W końcu zaczęła ich atakować, na każdym kroku wytykając im, że już zupełnie na nic nie mają czasu, poza tą durną grą, która wysysa z nich rozum i oddala od prawdziwego życia. Tylko ją zbywali, w myślach układając już sobie drużynę marzeń na kolejny dzień.
I właśnie wtedy Milka udowodniła im, jak bardzo wyjątkową jest osobą i jak bardzo wielkie mieli szczęście, że poznali ją w tamten wiosenny, deszczowy dzień.
Odpuściła sobie krytykę, przestała zwracać im uwagę, że zaniedbują wszystkie ważne w życiu sprawy.
I pewnego dnia, po szkole, gdy siedzieli w domu Klimka i tradycyjnie oddawali się swojej najnowszej pasji, ona zaszczyciła ich swoją obecnością.
Byli zdumieni, gdy stanęła w progu pokoju Murańki, ale prawdziwy szok przeżyli chwilę później, kiedy Milka wpakowała się na łóżko obok nich i oświadczyła:
-Też chcę zagrać.
Myślał wtedy, że się przesłyszał, ale Klimek zdawał się być tak samo zaskoczony jak on, więc wszystko wskazywało na to, że słuch wciąż miał bardzo dobry. Milka obdarzyła jednego i drugiego wyniosłym spojrzeniem, a Krzysiek, wciąż lekko oszołomiony oddał jej swój joystick i pozwolił zagrać.
Początki miała fatalne. Stawiała na przypadkowe drużyny, a piłkarzy wybierała na zasadzie ,,który mi się najbardziej podoba”, doprowadzając ich do szewskiej pasji i zmuszając do żałowania, że w ogóle pozwolili jej się do nich dołączyć.
Bo jak już raz przyszła, to przychodziła za każdym razem.
Zastanawiał się wtedy czemu się tak uparła, skoro szło jej beznadziejnie i skoro najwyraźniej nie sprawiało jej to żadnej przyjemności.
Dopiero po czasie zrozumiał, że robiła to tylko po to, by móc spędzić z nimi trochę czasu, by całkowicie jej nie porzucili na rzecz gry komputerowej, by nie zeszła na drugi plan.
Wstyd mu było. Bo przecież Milka była ważniejsza niż jakiekolwiek gry.
Milka była nawet ważniejsza niż skoki.
I jej upór w końcu zaczął przynosić efekty. Z dnia na dzień była coraz lepsza, aż w końcu niemożliwe stało się możliwe.
Ograła Klimka jak dzieciaka, a chwilę później z nim, Krzyśkiem rozprawiła się jeszcze łatwiej.
Triumfowała z szerokim uśmiechem, po czym spytała ich czy nie chcą zamówić pizzy i zagrać jeszcze raz.
Na pizzę się zgodzili.
Na kolejny mecz nie.
Tamten dzień coś w nich zmienił. Uświadomili sobie, że przez ostatnie tygodnie zaniedbywali wszystko, co miało w ich życiu znaczenie i to z powodu jakiejś głupiej gry. Przestali poświęcać jej tyle czasu i uwagi i skupili się na bardziej istotnych sprawach.
Od tej pory w Fifę grali prawie tylko i wyłącznie na zgrupowaniach, razem z kolegami z treningów.
Może nawet i chcieli zagrać w domu, wiedzieli jednak, że wtedy Milka, przyciągnięta jak magnes natychmiast do nich dołączy i znowu skopie im tyłki, godząc prosto w ich wrażliwą, męską dumę.
Krzysiek już wtedy wiedział, że ani on ani Klimek nie byliby w stanie tego znieść.

Uśmiechnął się, co w jego sytuacji graniczyło niemalże z cudem.
Uśmiechnął się, bo zrobiło mu się trochę lżej na sercu. Ulgę przynosił fakt, że miał chociaż takie radosne wspomnienia, które mógł przywołać w każdej chwili i poczuć się lepiej.
Milka nie miała tyle szczęścia.
Ta myśl go poruszyła.
Jak musiał się czuć człowiek, nie mający żadnych wspomnień?
Jak okropne to musiało być uczucie obudzić się i tak po prostu nic nie pamiętać, nawet siebie samego?
Uciekł, zostawił ją samą, skupił się na swoim bólu, a nie wziął pod uwagę tego, że jej ból musiał być znacznie większy.
Przesunął dłońmi po twarzy, wzdychając ciężko.
A potem w mig podjął decyzję.
Musiał wrócić. Musiał jej pomóc.
Musiał... i chciał.
Przecież tak strasznie ją kochał.


ONA

Gdy dowiaduję się, że lekarze zdecydowali się wypisać mnie ze szpitala, czuję ulgę i strach jednocześnie.
Ulgę, bo mam już dość tego bezsensownego tkwienia w łóżku i gapienia się w ścianę pomalowaną na mdły odcień zieleni.
Strach, bo oto zbliża się nieznane. Mój świat po raz pierwszy ma wykroczyć poza szpitalne mury, a ja zwyczajnie boję się, że nie jestem na to gotowa i nie dam sobie rady.
Tak, miałam życie, długie lata, przed wypadkiem.
Ale przecież tego nie pamiętam, prawda?
Jest trochę tak, jakbym narodziła się na nowo i na nowo musiała wszystko odkrywać.
Przeraża mnie ta myśl.
I wtedy przypominam sobie o Tobie.
Jak dobrze, że mam Ciebie, Klimek. Jesteś przecież jedynym łącznikiem między moim starym i nowym życiem, jedyną rzeczą, która przypomina mi o tym, że w ogóle było jakieś stare życie,
jedynym powodem, dla którego wciąż potrafię odnaleźć w sobie odwagę i uwierzyć, że będzie lepiej.
I tak, przecież świetnie wiem, że Ciebie już nie ma. Że już się nigdy nie spotkamy, że już nigdy Cię nie zobaczę, nie ujrzę Twojego uśmiechu, nie porozmawiam z Tobą …
To boli.
Ale ból trochę się rozprasza, bo wciąż pamiętam Twoje słowa.
Ja zawsze będę przy Tobie. W Twoim sercu, tam będę wiecznie istniał.
Tak, to prawda. W moim sercu masz wykupiony dożywotni pobyt, z najlepszym pokojem i ofertą all inclusive.
To się nigdy nie zmieni.
Kiedy więc w czwartek opuszczam szpital, czuję wyraźnie Twoją obecność, choć nie jest przecież namacalna tak jak obecność moich rodziców. To oni trzymają mnie za rękę, to oni pomagają mi wsiąść do samochodu i jednocześnie usiłują zapakować do bagażnika wózek inwalidzki, na którym muszę się poruszać, dopóki rehabilitacja nie przywróci mi pełni sił i sprawności ruchów.
Oni.
Ale to Twój głos rozbrzmiewa mi w uszach, to Twój uśmiech mam przed oczami, to wspomnienia związane z Tobą wypełniają moje myśli.
To Ty mnie podtrzymujesz na duchu, lepiej niż ktokolwiek inny.
Bo to Ciebie pamiętam i to Ciebie kocham.
I rodziców z pewnością też. Musiałam ich kochać, chociażby przez sam fakt, że są moimi rodzicami. Jednak ta miłość potrzebuje odświeżenia. Tą miłość trzeba wyhodować od początku i pielęgnować jak najwspanialszy kwiat.
A miłość do Ciebie tkwi we mnie od początku, odkąd otworzyłam oczy, wybudzając się ze śpiączki. Jest jedyną pewną rzeczą, której mogę się kurczowo chwycić, gdy grunt pod moimi stopami robi się niebezpiecznie grząski.
Czyli właściwie cały czas.
Droga ze szpitala do domu zajmuje mniej niż 10 minut; milczę ze wzrokiem wbitym w okno, podziwiając widoki. Góry są przepiękne. Drewniane domki z pochyłymi dachami wzbudzają we mnie jakieś niezrozumiałe uczucia, których nie umiem rozgryźć.
Wiem tylko, że jestem poruszona. I nadal się boję.
Skupiona na własnych myślach nie zauważam, że nagle zaczynamy zwalniać. Otrząsam się dopiero, gdy ojciec bierze zakręt i zatrzymuje samochód. Jedno spojrzenie przez okno mówi mi, że znajdujemy się na podjeździe przed dużym, żółtym domem.
Moim domem.
Doznania są niesamowite. Bo też niesamowitym jest fakt, że ten budynek to właśnie mój dom, miejsce, w którym się wychowałam i przeżyłam najwspanialsze lata życia, a patrząc na niego wcale tego nie czuję.
Patrząc na niego jestem wyzuta z osobistych odczuć. Patrzę tak jak się patrzy na coś, co się widzi pierwszy raz w życiu.
Patrzę z obojętnością, nie potrafię inaczej, choćbym chciała.
Mama otwiera mi drzwi samochodu, tata wyjmuje z bagażnika wózek i oboje pomagają mi na niego wsiąść. Czuję się nienaturalnie i dziwnie, jak wariatka.
Jak kaleka.
Coś z tych myśli musi się odbijać na mojej twarzy, bo mama posyła mi zaniepokojone spojrzenie, po czym uśmiecha się z otuchą i mówi:
-Parę zabiegów rehabilitacyjnych i znowu będziesz mogła chodzić. Wszystko będzie dobrze, skarbie.
-Wiem – odpowiadam ponuro, nie odwzajemniając uśmiechu. Mama wykonuje taki ruch, jakby chciała popchać mój wózek, ale ja już odjeżdżam na parę metrów i zatrzymuję się dopiero, gdy napotykam przeszkodę w postaci schodów.
No pięknie, a więc żeby dostać się do domu, muszę pokonać … siedem, osiem, dziewięć stopni.
Ciekawe jak mam to zrobić na tym głupim wózku.
Nie mam wyboru, ponownie muszę pozwolić sobie pomóc. Zaczyna ogarniać mnie coraz silniejsza wściekłość, poczucie beznadziei i chęć wylania potoku łez.
Zaczynam żałować, że w ogóle wybudziłam się z tej całej śpiączki.
Gdy już znajduję się w środku, nie czekam aż rodzice powiedzą mi gdzie co jest, tylko sama objeżdżam wszystkie pokoje, przyswajając sobie ich wygląd i specyfikę. Odnajduję ładny salon z kominkiem, kuchnię, w której stół jest już nakryty dla trzech osób, łazienkę i pokój, sprawiający wrażenie, jakby czekał na ewentualną wizytę gości.
W tym samym momencie dociera do mnie oczywisty fakt, że na parterze nie ma mojego pokoju i że chcąc się do niego dostać, muszę pokonać kolejne schody.
Opuszczam wzrok i spoglądam na wózek, w którym siedzę. Próbuję unieść lewą nogę, ale jest ciężka jak ołów, więc tylko poruszam palcami. Czuję je, ale są zesztywniałe.
Tak samo jak całe moje ciało. Mięśnie rąk też jeszcze nie wróciły do pełnej sprawności, ale to z nogami i tułowiem mam największe problemy. Cała moja nadzieja w rehabilitacji.
Nadzieja, której już właściwie wcale nie mam.


ON

Odetchnął z ulgą, gdy w końcu wrócił z Katowic do Zakopanego, a sprawę studiów mógł póki co uznać za zamkniętą. Ostatnie parę dni całkowicie poświęcił nauce, by zaliczyć wszystkie egzaminy, których sporo się nazbierało od listopada. Mógł się tym zająć już wcześniej, jednak wydarzenia jakie rozegrały się w jego życiu od stycznia poczynając kompletnie wywiały mu z głowy studia.
Skrzywił się. Nie powinien znowu o tym myśleć.
Tak naprawdę świetnie wiedział co powinien.
Nim jednak się za to zabrał, dał sobie jeszcze jeden dzień wolnego, który w całości spędził w domu. Odespał nieprzespane noce poświęcone nauce. Posprzątał w pokoju. Poświęcił trochę czasu rodzinie, którą od co najmniej zeszłego sezonu, gdy jego kariera nabrała tempa, porządnie zaniedbywał. Siedząc z nimi w salonie i po prostu rozmawiając, dopiero teraz uświadamiał sobie, jak bardzo tęsknił za takimi paroma prostymi godzinami w ich towarzystwie.
Jak bardzo tęsknił za nimi wszystkimi, ludźmi, których kochał, a którym tak rzadko to okazywał.
To był idealny dzień, taki jakiego już dawno nie miał, a jakiego potrzebował bardziej niż zdawał sobie z tego sprawę. Lecz idealne dni miały to do siebie, że zdarzały się raz na milion lat i kończyły zdecydowanie zbyt szybko.
Ten też w końcu dobiegł końca, przypominając mu, że jutro czeka go trudniejsze i znacznie bardziej bolesne zadanie.
Obiecał sobie, że odwiedzi Milkę. Obiecał sobie, że jej pomoże.
Tak, miała wspaniałą rodzinę, która na pewno zamierzała uczynić wszystko, by przywrócić jej jak najwięcej wspomnień, ale Krzysiek wiedział, że mimo najszczerszych chęci nie byli w stanie zrobić tyle ile mógł on sam.
To w końcu on spędzał z nią prawie każdy dzień odkąd poznali się, gdy miała 12 lat, prawda? To on znał ją na wylot, nawet lepiej niż jej rodzice.
I to właśnie on, jeden jedyny mógł jej naprawdę pomóc w tym trudnym zadaniu jakim było pokonanie amnezji.
Te myśli nie świadczyły o nim dobrze, nie przemawiały na korzyść jego skromności, ale Krzysiek po prostu czuł, że ma rację.
I z tym właśnie poczuciem wstał rano, umył się, ubrał i bezzwłocznie skierował się do domu Milki.
Nie musiał długo iść. Ich domy dzieliło dokładnie pół kilometra, znajdowały się na sąsiednich ulicach. Po drodze, Krzysiek minął rodzinny dom Klimka.
Odwrócił wzrok, gdy tylko poczuł pierwsze ukłucie bólu. Nie mógł pozwolić, by pojawiły się kolejne, które całkowicie by go rozsypały, sprawiając, że już nic nie dałby rady zrobić.
Nie o Klimka chodziło, jemu nie mógł już pomóc.
Jakkolwiek brutalne by to nie było, musiał wyrzucić go z głowy.
To Milka potrzebowała jego pełnej uwagi, jego pomocy, jego...
Przynajmniej cały ten czas próbował sobie to wmawiać. Próbował w to wierzyć.
I wierzył, konsekwentnie w to wierzył. Tylko to mu jeszcze pozostało.
Skręcił, a żółty dom Milki wyłonił się niczym z powietrza, wywołując rewolucję w jego żołądku, pomimo tego, że jeszcze nic dzisiaj nie jadł.
Na ułamek sekundy zawahał się. Ogarnęły go niepewność, strach i nagła pokusa.
Przecież tak łatwo byłoby się teraz odwrócić, wrócić do domu i przeżyć jeszcze jeden taki idealny dzień jak ten wczorajszy.
Przecież tak łatwo byłoby zostawić Milkę w rękach rodziny i psychologa, którzy na pewno byli w stanie dotrzeć do niej łatwiej niż on.
I jej też byłoby o wiele łatwiej bez niego.
Tak.
Ale w życiu nie zawsze chodziło o to, żeby było łatwiej.
Czasem trzeba było podjąć ryzyko i rzucić się na głęboką wodę.
Nikt nie obiecywał, że będzie warto, ale malutkie, najmniejsze prawdopodobieństwo zawsze istniało.
I dla tego malutkiego, najmniejszego prawdopodobieństwa musiał spróbować. Chociaż spróbować.
Wziął głęboki oddech i ruszył znów przed siebie. Każdy krok przybliżający go do celu równał się kolejnemu ukłuciu strachu. Każdy krok paraliżował go coraz bardziej.
A jednocześnie wiedział doskonale, że wreszcie zdobywa się na odwagę i był dumny z samego siebie.
Schody pokonał biegiem, żeby mieć już to z głowy.
Dokładnie dziewięć stopni, wciąż doskonale pamiętał.
A dzwonek zawsze naciskał dwa razy, to była taka ich umowa, jego, Klimka i Milki, żeby dziewczyna od razu wiedziała, że to właśnie oni przyszli.
Teraz nie mogła tego wiedzieć, bo nie pamiętała i on zdawał sobie z tego sprawę, jednak przyzwyczajenie wygrało.
Wbił dłonie w kieszenie i czekał aż ktoś mu otworzy. Sekundy dłużyły mu się jak godziny i sam już właściwie nie wiedział, jak długo tam stał. W końcu jednak drzwi się otworzyły, a on znalazł się twarzą w twarz z ojcem Milki.
Przełknął głośno ślinę.
Cholera, a więc już od samego początku nie miało być prosto.
Odetchnął głęboko, nakazując sobie zachować spokój, po czym wysilił się na lekki uśmiech i powiedział:
-Dzień dobry panu.
Grzeczność i dobre maniery, babcia zawsze powtarzała mu, że nie ma nic lepszego niż to. Ojciec Milki miał chyba jednak inne zdanie na ten temat, bo tylko uniósł brew i nie odpowiedział.
Wszystko wskazywało więc na to, że Krzysiek musiał się bardziej wysilić.
-Przyszedłem, żeby zobaczyć się z Milką … jest w domu?
Pokornie zniósł kolejną porcję milczenia i chłodne, oceniające spojrzenie. Zaszurał w miejscu nogami i westchnął cicho, czekając na werdykt.
Który w końcu zapadł.
-Zawołam ją – oznajmił pan Frankowski, po czym zniknął w głębi domu, nim Krzysiek zdołał obrzucić go zszokowanym spojrzeniem. Nie pozwolono mu wejść, ale mógł zobaczyć się z Milką. To samo w sobie było zaskakujące.
Oparł się o ścianę domu i znów westchnął, oczekując pojawienia się Milki.
Strach powrócił, jednak Krzysiek odsunął go na bok, nie pozwalając sobie wpaść w jego paraliżujące szpony.
Musiał zachować spokój. Dla niej.
Z głębi domu dotarły do niego jakieś głosy, wśród których zdawało mu się, że rozbrzmiał również głos Milki. Wszystkie nerwy napięły się jak postronki.
A potem usłyszał dziwny odgłos, jakby dźwięk kół toczących się po drewnianej podłodze. Zmarszczył brwi, przekonany, że po prostu coś mu się pomyliło.
I właśnie wtedy w progu pojawiła się Milka.
Z tymi samymi jasnymi włosami, związanymi w niedbałego koka.
Z tymi tak doskonale mu znanymi brązowymi oczami, które teraz przepełnione były smutkiem i zaskoczeniem.
Tak jak zawsze sięgająca mu do ramienia.
Zaraz.
Wcale nie.
Zamrugał.
Nie, to nie mogła być prawda.
Musiał się po prostu przewidzieć, wciąż miał deficyt snu, to wszystko …
Więc dlaczego nadal widział to samo, nieważne jak wiele razy mrugał oczami i nieważne jak wiele razy próbował samego siebie przekonać, że to tylko wytwór jego chorej wyobraźni?
Może dlatego, powiedział natrętny głosik w jego głowie, może dlatego, że to prawda.
Skierował na nią wzrok, odnalazł jej oczy.
Smutek był jeszcze bardziej przejmujący, zwłaszcza gdy zmieszał się z łzami.
I taki obraz Milki miał się wyryć w jego pamięci na długi, długi czas.
Smutnej, powstrzymującej się od łez.
Wyglądającej jak kupka nieszczęścia.
I siedzącej na wózku inwalidzkim.


ahdjejkkaghjf Krzysiek.
Zabiję chłopaka, tyle problemów ile mi sprawił w tym ostatnim fragmencie … no po prostu gwiazdeczka się z niego zrobiła i już w ogóle nie chce współpracować.

No dobra, i tak go kocham <3
A teraz lecę się dalej jarać Olimpiadą. To już tylko trzy godziny *_*

9 komentarzy:

  1. Ty wiesz, że za każdym razem ten początek jest jeszcze bardziej poruszający niż w poprzednim rozdziale?

    Przecież odczucia Milki są tak perfekcyjnie opisane, tak sugestywnie, że te emocje zaczynają targać mną. Tak, geniuszu, Ty piszesz tutaj właśnie w taki sposób, pozwalasz mi wejść w Milkę tak głęboko, że głębiej się nie da, a dzięki temu mogę to wszystko poczuć i spróbować zrozumieć. To nie są słowa, to nie są opisy, to jest po prostu inny świat. Świat dziewczyny, z którą pozwalasz mi się zidentyfikować i właśnie dlatego tak bardzo kocham to przeżywać. Bo, cholera, ja tego nie czytam jak normalny człowiek, tylko właśnie to przeżywam, dzięki Tobie, największy geniuszu tego świata. Dziękuję.

    Krzysiu. No właśnie, to jest najlepszy początek Krzysia jaki napisałaś. Jest po prostu idealny, dokładnie taki jak powinien być. Podobnie jak zakończenie. Cudeńko, Krzysiowy fragment numer jeden.

    A co do wspomnienia... wiesz ja tak siedzę i się uśmiecham. Tak po prostu się uśmiecham, zupełnie beztrosko. Bo tak przecież wtedy było, prawda? Cieszyli się sobą i łączyły ich te bratersko-siostrzane więzi. I siłą Krzyśka jest to, że on może do tego wrócić.

    Za to u Milki doczepiłam się tej nadziei, której ona już właściwie nie ma. Bo ona myśli o tej rehabilitacji i powrocie do sprawności, a potem dochodzi do tego braku nadziei, który nie odnosi się jednak do jej fizycznego stanu, prawda?

    I to jest dla mnie bardzo trudne do rozgryzienia, ale jakiś kierunek moje myśli obrały i pobiegły w stronę Klimka i początku tego fragmentu. Nie ma nadziei na rozmowę z nim, na zobaczenie jego uśmiechu, na przytulenie się do niego... Bo ona ze swojego poprzedniego życia nie zachowała w pamięci tylko Klimka, został w niej też ból po jego stracie, a nawet się nasilił w obcym dla niej świecie.

    A dowodem Twojego absolutnego geniuszu jest to, co następuje potem. Bo potem jest Krzysiek. Krzysiek, który ma nadziei aż za dużo i Krzysiek, który odcina się od myśli o Klimku.

    To byłam ja i moja mało radosna interpretacja, czy może nawet nadinterpretacja.

    Kocham Cię, Ty mały, niezmiennie wzruszający mnie, geniuszu <33333

    OdpowiedzUsuń
  2. Najchętniej skwitowałabym to milczeniem, ale tylko dlatego, że dręczy mnie poczucie, iż nie powinnam komentować czegoś tak wspaniałego. A jednocześnie twierdzę, że to cudeńko nie zasługuje na milczenie, nawet jeśli ma to komentować tak nieporadna osoba jak ja^^
    Te odczucia i myśli Milki są tak perfekcyjne, że momentami mogę się poczuć jakbym była nią. Tylko momentami, bo ja jednak nie potrafię sobie wyobrazić, że mam w głowie wielką czarną dziurę i żadnego punktu odniesienia, niczego czego można by się chwycić i połączyć te dwa światy. Milka ma Klimka, ale przecież zanim go poznała, przeżyła 12 lat, a to szmat czasu!
    Co do Krzyśka to już byłam przekonana, że stchórzył. Jak tylko przeczytałam, że opuścił szpital, wymyśliłam tysiące obelg, które można by skierować pod jego adresem, ale całe szczęście, że się zrehabilitował i bez względu na przeciwności, poszedł powalczyć o Milkę.
    To opowiadanie jest takie różne od wszystkich innych egzystujących w blogosferze i przez to jest takie cudowne! Uwielbiam ich przemyślenia, retrospekcje i te ironiczne wtrącenia, które trochę rozładowują atmosferę (chyba, że jestem głupia i nie powinnam się tu nigdzie dopatrywać ironii...).
    No i znów nieporadny komentarz, chyba nigdy się tego nie nauczę... Ale mam nadzieję, że wiesz, że to wszystko płynie z serducha? :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Opisujesz to wszystko tak pięknie. Idealnie.
    Milka musi odnaleźć siebie, choć może teraz, gdy jeszcze nie wie o tylu bolesnych zdarzeniach, jest jej odrobinę łatwiej? Ma Krzysia, kochanego Krzysia, którego nie pamięta.
    Wybacz mi ten chaotyczny komentarz, ale dzisiejszy konkurs był cudny i się jeszcze nie ogarnęłam. Mamy mistrza <3
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Znowu beczę... Bo za każdym razem kiedy to czytam to beczę. Nie da się nic innego zrobić.
    To jest cudowne. Każdy kolejny rozdział bardziej dotkliwie trafia w moje serce. I przez to kocham cię jeszcze bardziej.
    Krzysiek zachował się jak prawdziwy kumpel. I wiem, że było mu ciężko. Ale zrobił to. Dla Milki. I za to jest taki idealny i kochany.
    A Milka? Jej uczucia opisałaś w taki cudowny sposób, że nie mogę tego szerzej skomentować.
    I bardzo przepraszam za to powyżej. Ale wzruszyłaś moje serce. I to mocno...

    OdpowiedzUsuń
  5. Boniu, jesteś genialna. Naprawdę wspaniała, a to co robisz... Nie znajduję na to odpowiednich słów. Idę się schować w szafie z tymi swoimi bazgrołami i nie wychodzę! Bo ty, kurczę, nie mam pojęcia jak to robisz, ale działasz na moją wyobraźnie, odwołujesz się do mojej wrażliwości i sprawiasz, że wylewam morze łez, czytając coś równie cudownego.
    Sam wstęp jest niezwykły. Zawarte tam emocje są elektryzujące i niemal namacalne. Nie mam większych trudności, aby je odczuć czy też raczej wczuć się w rolę Milki. Postawić się na jej miejscu i... żałować. Kurczę, strasznie mi jej żal. Jej i oczywiście Krzyśka. Serce mi się łamie czytając o ich nieszczęściu. Bo on się smuci, bo wydaje mu się, że stracił tak wiele, a ona smuci się, nie pamiętając o tym. Dlaczego spotkało ich tak wielkie cierpienie?
    I to wspomnienie! Mimo całego smutku, który wymusił ten rozdział, to to krótkie wspomnienie powodowało, że zdobyłam się na uśmiech. Milka to uparta istotka i skoro nie zdobyła swojego krzykami i żądaniami, to zrobiła to inaczej, po swojemu. Mistrzowsko odciągnęła chłopaków od gry i sprawiła, że znowu zaczęli zwracać na nią uwagę. Tak, to było zdecydowanie pozytywne wspomnienie i cieszę się, że pomogło Krzyśkowi się pozbierać, a także rzuciło trochę więcej światła na sytuację Milki. Może chłopak zrozumiał, może postawił się na jej miejscu... Tak, dokładnie tak. W końcu przecież postanowił przyznać się do swojego błędy i wrócić.
    A Milka... Ciężka droga przed nią. Nic nie pamięta i jest uzależniona od otaczających ją osób. To musi być okropne, biorąc pod uwagę jej charakter, jej upartość, jej niezłomność. Trudno będzie się z tym pogodzić, ale będzie musiała.
    I ten ostatni fragment z perspektywy Krzyśka. To również było wspaniałe. Te jego gdybania, zastanawiania się czy aby na pewno dobrze robi, czy nie lepiej jej by było bez niego. I ten widok ukochanej dziewczyny unieruchomionej na wózku. Tyle emocji. Cholera. Jakoś nie umiem się dzisiaj wysłowić.
    Chyba najlepiej by było, gdybym przeprosiła za ten komentarz i spróbowała jeszcze raz, ale wydaje mi się, że wcale lepiej by się to nie skończyło. Piszesz tak wspaniale, że tego nie da się ująć zwykłymi słowami. Całe to opowiadanie jest niesamowite. Pisane w tak odmiennym stylu i przepełnione tyloma, najczęściej bolesnymi uczuciami. Chylę czoła!
    I pozdrawiam serdecznie, kochana :*

    OdpowiedzUsuń
  6. Kochanie<3
    Ja Cię wielbię za każde zdanie, jakie tu stworzyłaś. Za każde malutkie słówko, które jest częścią małego rozdzialiku, który jest częścią z kolei ogromnego arcydzieła.

    Podziwiam to, że opisujesz cierpienie jednej dziewczyny, niby otwierając bloga powinnam wiedzieć czego się spodziewać... A tu każda odsłona tego cierpienia jest inna, wyjątkowa.
    Uderza tym brakiem Klimka na nowo...
    Milka stara się odnaleźć nadzieję.
    Stara się choć sama w to nie wierzy.
    Zachowuje się bardzo wyjątkowo...
    Człowiek po stracie zwykle oskarża
    cały świat. A ona cierpi w głębi, ale nie
    traci szacunku ( źle słowo, ale nie
    znajdę lepszego) do innych. Choćby do swoich rodziców, albo do tego naszego Krzysia. Nawet nie poznając go, chce żeby się przypomniał, opowiedział o sobie.

    On cierpi trochę inaczej. Momentami impulsywny w swej desperacji, robi wszystko aby wesprzeć dziewczynę.
    Odchodzi od niej w szpitalu, ale wraca.
    Tyle, że traktuje wszystko nie realnie, wciąż wierzy że nie zobaczy wychudzonej istoty na wózku, tylko szaloną przyjaciółkę...
    Kocham Cię geniuszu, choć momentami jesteś najokrutniejszą osobą na świecie<3
    Ale bardzo bardzo<3<3<3

    OdpowiedzUsuń
  7. Jestem tu pierwszy raz , ale napewno nie ostatni .
    Ciekawie się zapowiada . Daj proszę znać o kolejnym .
    Zapraszam do mnie , gdzie pojawi się dziś drugi odcinek .
    http://difficult-love-austria.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  8. Wzielam sie za nadrobienie rozdzialow i oto przybywam swiezo po! Milka traci pamiec, Klimek ginie...jak mozna tak robic! Wstydzilabys sie! Mam nadzieje, ze Krzysiek pomoze jej jakos odzyskac wspolne wspomnienia, a jak nie to ze sie poznaja i ona sie w nim zakocha i bedzie fajnie ^^
    Czekam na nowosc ;*

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie mam słów, jak to często bywa, kiedy przeczytam rozdział u ciebie. Uwielbiam, jak rozdziały są wręcz naszpikowane emocjami, jak nie da się ich czytać obojętnie, bez jakiekolwiek smutku, wzruszenia, swoistej zadumy. I bez zachwytu. Bo zachwycam się każdym słowem, każdą kropką, bo mało jest osób w tak młodym wieku, które piszą aż tak idealnie. Będę ci bić pokłony do końca świata, wiedz o tym.
    Co do samej treści, czasami wydaje nam się, ze lepiej zacząć wszystko od nowa, bez przeszłości, że fajnie byłoby o wszystkim zapomnieć. Ale tak nie jest i najlepiej wiedzą o tym ludzie, którzy faktycznie zapomnieli (niekoniecznie, bo chcieli), ludzie, tacy jak Milka. Ta sytuacja nie jest łatwa nie tylko dla niej, ale również dla całego jej otoczenia. Nie wyobrażam sobie jak oni wszyscy muszą się czuć, gdy Milka nawet nie wie, gdzie jaki pokój jest, jaka jest jej ulubiona książka, kiedy nie pamięta swoich najbliższych. I dodatkowo ten wózek, kolejny balast, który na pewno jej nie pomaga. Najgorsze jeszcze przed nią, bo dopiero teraz przyjdą największe chwile zwątpienia. Ale ma rodziców, którzy jej nie opuszcza i ma Krzysia, który ją kocha, który chce jej dobra. I który przy niej będzie, mimo wszystko, prawda?
    jesteś najlepsza, serio <33

    OdpowiedzUsuń