ONA
Wyrzuty
sumienia, palące wyrzuty sumienia.
Rozpacz
na jego twarzy uderza mnie prosto w serce, a wstyd jest tak silny, że
paraliżuje całe moje ciało.
Przełykam
głośno ślinę i odwracam głowę. Szukam jakiegoś punktu
zaczepienia, czegokolwiek na czym mogłabym zawiesić wzrok, a co nie
jest jego smutnymi zielonymi oczami, przepełnionymi bólem.
Nie
znam go.
Wróć.
Sądząc
z jego wyrazu twarzy i reakcji na moje pytanie ,,Kim jesteś?”,
znam go i to nawet lepiej niż mogę to sobie wyobrazić.
Ale
go nie pamiętam i to go rani.
Potrafię
to zrozumieć. Też nie chciałabym zostać zapomniana przez kogoś,
kto był mi bliski i też byłabym zrozpaczona, nawet pomimo
świadomości, że ten ktoś absolutnie nie miał na to wpływu.
Dlatego
powoli wracam spojrzeniem do tego chłopaka. Odnajduję jego oczy.
Przełykam ślinę, a wraz z nią toksyczny ból, tkwiący w jego
tęczówkach, co odrobinę mnie odtruwa i wtedy jestem gotowa, by
powiedzieć:
-Przepraszam.
W
jego spojrzeniu jest teraz mniej bólu, a więcej zdumienia. Wzrusza
lekko ramionami i pyta:
-Za
co?
No
właśnie za co?
Za
to, że musi teraz siedzieć przede mną i znosić moje obojętne,
nierozpoznające go spojrzenie?
Za
to, że mój pojebany mózg selektywnie wybrał sobie kogo pamiętać,
a kogo nie i ta selekcja zadziałała na jego niekorzyść?
Zaraz,
jaka selekcja?
Przecież
pamiętam tylko jedną jedyną osobę.
Tylko
Ciebie, Klimek.
Czy
to ma znaczyć, że ten blondyn z zielonymi oczami po prostu nigdy
nie znaczył dla mnie tak wiele jak Ty?
Nie.
Ostatecznie zapomniałam także swoich rodziców, a oni przecież
musieli być jednymi z najważniejszych osób w moim życiu.
Ten
chłopak też mógł być kimś takim.
Cholera,
dlaczego Ciebie tu nie ma, Klimek? Jesteś moim jedynym oparciem,
jedyną wiadomą w tym obcym świecie. Na pewno potrafiłbyś mi
pomóc.
Tak
jak zawsze.
Powoli
odrywam się od tych myśli i skupiam ponownie uwagę na chłopaku.
Otwieram usta, szykując się na sformułowanie odpowiedzi, gdy ona
sama nasuwa mi się na język:
-Za
to, że nie potrafię Cię pamiętać. Rodzice powiedzieli mi, że
miałam wypadek, leżałam prawie miesiąc w śpiączce i przespałam
połowę matur. Ale ja … nie pamiętam. I nie pamiętam też
Ciebie. Choć pewnie byłeś dla mnie kimś ważnym, choć pewnie
byliśmy ze sobą blisko, choć z pewnością mi na Tobie zależało
… to Cię nie pamiętam. I wiem, że to boli, ale … nic z tym nie
mogę zrobić.
Zapominam
o wypowiedzeniu tego magicznego słowa, jakim jest amnezja, ale nie
sądzę, żeby było to aż takie ważne. Chyba wyraziłam się
bardziej niż jasno.
Chyba
zrozumiał.
Ale
nie odpowiada. Tylko na mnie patrzy, a ja widzę walkę w jego oczach
i twarzy.
Chcę
go zapytać o imię. Chcę, żeby powiedział mi dokładnie kim dla
mnie był i jak się poznaliśmy. Chcę, żeby przypomniał mi parę
wydarzeń z naszej wspólnej przeszłości, wywołał na mojej twarzy
uśmiech, utwierdził mnie w przekonaniu, że moje dawne życie,
którego nie pamiętam było coś warte.
Chcę.
Ale
on nie daje mi szansy.
Podrywa
się na równe nogi, odwraca i po prostu wybiega z sali, zostawiając
mnie samą.
I
wtedy, po raz pierwszy w życiu … bo wcześniejszych razów
zwyczajnie nie pamiętam, wybucham płaczem.
Płaczę,
szlocham i krztuszę się łzami.
Nie
potrafię przestać.
A
najgorsze jest to, że nawet nie chcę.
ON
Ból
był niewyobrażalny, a najgorsze było to, że nie dało się od
niego uciec.
Wiedział
o tym doskonale, ostatnie miesiące skutecznie go tego nauczyły.
A
jednak było takie jedno miejsce, w którym ten ból odrobinę się
kurczył. Nie znikał całkowicie, ale minimalnie zmniejszał swoje
rozmiary, przechodząc z obezwładniającego i paraliżującego w
zaledwie trudny do zniesienia.
Tym
miejscem była Wielka Krokiew.
Sektor
A, to samo krzesełko co zawsze.
Usiadł
tam i już wiedział, co nadchodzi.
Nadchodziła
kolejna fala wspomnień, bo to właśnie wspomnienia były ostatnio
jedynym ratunkiem, to one pozwalały oderwać się, choć na chwilę,
od trudnej rzeczywistości i odciążały mu serce.
Przypominały,
że nie zawsze było źle. Że kiedyś, dawno, bardzo dawno temu był
szczęśliwy i miał marzenia.
Wtedy,
gdy Klimek żył.
Wtedy,
gdy z Milką łączyły go jedynie bratersko-siostrzane więzi.
Wtedy,
gdy go pamiętała.
Wtedy,
gdy życie jeszcze tak bardzo nie bolało...
Mieli
po 15 lat, gdy odkryli uroki gry komputerowej jaką była Fifa.
Zaczęło
się od tego, że grali w nią wszyscy ich znajomi, w tym skoczkowie
na zgrupowaniach, tak więc siłą rzeczy gra wciągnęła również
ich.
Klimek
szybko nabył najnowszą wersję i od tej pory spędzali każdą
chwilę, wolną od treningów, zawodów i szkoły na przesiadywaniu w
domu Murańki i rozgrywaniu meczów, które sami nazywali pojedynkami
na śmierć i życie.
Ich
rodzice niespecjalnie się tym przejmowali: Krzyśka, bo przecież od
najmłodszych lat znikał na całe dni i przysiadywał u przyjaciela,
a oni nie pytali co tam właściwie robił, dopóki chodził na
treningi i nie miał problemów w szkole. Klimka, ze względu na jego
liczne rodzeństwo, przez które nigdy nie mógł otrzymać od
dorosłych pełnej uwagi.
Jedyną
osobą, która wpadała w szał, gdy tylko zbierali się przed
telewizorem z joystickami, była Milka.
Na
początku całkiem nieźle się trzymała, dzielnie znosząc ich
stopniowe odwracanie się od niej tylko po to, by postrzelać sobie
parę bramek w wirtualnym świecie. W końcu zaczęła ich atakować,
na każdym kroku wytykając im, że już zupełnie na nic nie mają
czasu, poza tą durną grą, która wysysa z nich rozum i oddala od
prawdziwego życia. Tylko ją zbywali, w myślach układając już
sobie drużynę marzeń na kolejny dzień.
I
właśnie wtedy Milka udowodniła im, jak bardzo wyjątkową jest
osobą i jak bardzo wielkie mieli szczęście, że poznali ją w
tamten wiosenny, deszczowy dzień.
Odpuściła
sobie krytykę, przestała zwracać im uwagę, że zaniedbują
wszystkie ważne w życiu sprawy.
I
pewnego dnia, po szkole, gdy siedzieli w domu Klimka i tradycyjnie
oddawali się swojej najnowszej pasji, ona zaszczyciła ich swoją
obecnością.
Byli
zdumieni, gdy stanęła w progu pokoju Murańki, ale prawdziwy szok
przeżyli chwilę później, kiedy Milka wpakowała się na łóżko
obok nich i oświadczyła:
-Też
chcę zagrać.
Myślał
wtedy, że się przesłyszał, ale Klimek zdawał się być tak samo
zaskoczony jak on, więc wszystko wskazywało na to, że słuch wciąż
miał bardzo dobry. Milka obdarzyła jednego i drugiego wyniosłym
spojrzeniem, a Krzysiek, wciąż lekko oszołomiony oddał jej swój
joystick i pozwolił zagrać.
Początki
miała fatalne. Stawiała na przypadkowe drużyny, a piłkarzy
wybierała na zasadzie ,,który mi się najbardziej podoba”,
doprowadzając ich do szewskiej pasji i zmuszając do żałowania, że
w ogóle pozwolili jej się do nich dołączyć.
Bo
jak już raz przyszła, to przychodziła za każdym razem.
Zastanawiał
się wtedy czemu się tak uparła, skoro szło jej beznadziejnie i
skoro najwyraźniej nie sprawiało jej to żadnej przyjemności.
Dopiero
po czasie zrozumiał, że robiła to tylko po to, by móc spędzić z
nimi trochę czasu, by całkowicie jej nie porzucili na rzecz gry
komputerowej, by nie zeszła na drugi plan.
Wstyd
mu było. Bo przecież Milka była ważniejsza niż jakiekolwiek gry.
Milka
była nawet ważniejsza niż skoki.
I
jej upór w końcu zaczął przynosić efekty. Z dnia na dzień była
coraz lepsza, aż w końcu niemożliwe stało się możliwe.
Ograła
Klimka jak dzieciaka, a chwilę później z nim, Krzyśkiem
rozprawiła się jeszcze łatwiej.
Triumfowała
z szerokim uśmiechem, po czym spytała ich czy nie chcą zamówić
pizzy i zagrać jeszcze raz.
Na
pizzę się zgodzili.
Na
kolejny mecz nie.
Tamten
dzień coś w nich zmienił. Uświadomili sobie, że przez ostatnie
tygodnie zaniedbywali wszystko, co miało w ich życiu znaczenie i to
z powodu jakiejś głupiej gry. Przestali poświęcać jej tyle czasu
i uwagi i skupili się na bardziej istotnych sprawach.
Od
tej pory w Fifę grali prawie tylko i wyłącznie na zgrupowaniach,
razem z kolegami z treningów.
Może
nawet i chcieli zagrać w domu, wiedzieli jednak, że wtedy Milka,
przyciągnięta jak magnes natychmiast do nich dołączy i znowu
skopie im tyłki, godząc prosto w ich wrażliwą, męską dumę.
Krzysiek
już wtedy wiedział, że ani on ani Klimek nie byliby w stanie tego
znieść.
Uśmiechnął
się, co w jego sytuacji graniczyło niemalże z cudem.
Uśmiechnął
się, bo zrobiło mu się trochę lżej na sercu. Ulgę przynosił
fakt, że miał chociaż takie radosne wspomnienia, które mógł
przywołać w każdej chwili i poczuć się lepiej.
Milka
nie miała tyle szczęścia.
Ta
myśl go poruszyła.
Jak
musiał się czuć człowiek, nie mający żadnych wspomnień?
Jak
okropne to musiało być uczucie obudzić się i tak po prostu nic
nie pamiętać, nawet siebie samego?
Uciekł,
zostawił ją samą, skupił się na swoim bólu, a nie wziął pod
uwagę tego, że jej ból musiał być znacznie większy.
Przesunął
dłońmi po twarzy, wzdychając ciężko.
A
potem w mig podjął decyzję.
Musiał
wrócić. Musiał jej pomóc.
Musiał...
i chciał.
Przecież
tak strasznie ją kochał.
Gdy
dowiaduję się, że lekarze zdecydowali się wypisać mnie ze
szpitala, czuję ulgę i strach jednocześnie.
Ulgę,
bo mam już dość tego bezsensownego tkwienia w łóżku i gapienia
się w ścianę pomalowaną na mdły odcień zieleni.
Strach,
bo oto zbliża się nieznane. Mój świat po raz pierwszy ma
wykroczyć poza szpitalne mury, a ja zwyczajnie boję się, że nie
jestem na to gotowa i nie dam sobie rady.
Tak,
miałam życie, długie lata, przed wypadkiem.
Ale
przecież tego nie pamiętam, prawda?
Jest
trochę tak, jakbym narodziła się na nowo i na nowo musiała
wszystko odkrywać.
Przeraża
mnie ta myśl.
I
wtedy przypominam sobie o Tobie.
Jak
dobrze, że mam Ciebie, Klimek. Jesteś przecież jedynym łącznikiem
między moim starym i nowym życiem, jedyną rzeczą, która
przypomina mi o tym, że w ogóle było jakieś stare życie,
jedynym
powodem, dla którego wciąż potrafię odnaleźć w sobie odwagę i
uwierzyć, że będzie lepiej.
I
tak, przecież świetnie wiem, że Ciebie już nie ma. Że już się
nigdy nie spotkamy, że już nigdy Cię nie zobaczę, nie ujrzę
Twojego uśmiechu, nie porozmawiam z Tobą …
To
boli.
Ale
ból trochę się rozprasza, bo wciąż pamiętam Twoje słowa.
Ja
zawsze będę przy Tobie. W Twoim sercu, tam będę wiecznie istniał.
Tak,
to prawda. W moim sercu masz wykupiony dożywotni pobyt, z najlepszym
pokojem i ofertą all inclusive.
To
się nigdy nie zmieni.
Kiedy
więc w czwartek opuszczam szpital, czuję wyraźnie Twoją obecność,
choć nie jest przecież namacalna tak jak obecność moich rodziców.
To oni trzymają mnie za rękę, to oni pomagają mi wsiąść do
samochodu i jednocześnie usiłują zapakować do bagażnika wózek
inwalidzki, na którym muszę się poruszać, dopóki rehabilitacja
nie przywróci mi pełni sił i sprawności ruchów.
Oni.
Ale
to Twój głos rozbrzmiewa mi w uszach, to Twój uśmiech mam przed
oczami, to wspomnienia związane z Tobą wypełniają moje myśli.
To
Ty mnie podtrzymujesz na duchu, lepiej niż ktokolwiek inny.
Bo
to Ciebie pamiętam i to Ciebie kocham.
I
rodziców z pewnością też. Musiałam ich kochać, chociażby przez
sam fakt, że są moimi rodzicami. Jednak ta miłość potrzebuje
odświeżenia. Tą miłość trzeba wyhodować od początku i
pielęgnować jak najwspanialszy kwiat.
A
miłość do Ciebie tkwi we mnie od początku, odkąd otworzyłam
oczy, wybudzając się ze śpiączki. Jest jedyną pewną rzeczą,
której mogę się kurczowo chwycić, gdy grunt pod moimi stopami
robi się niebezpiecznie grząski.
Czyli
właściwie cały czas.
Droga
ze szpitala do domu zajmuje mniej niż 10 minut; milczę ze wzrokiem
wbitym w okno, podziwiając widoki. Góry są przepiękne. Drewniane
domki z pochyłymi dachami wzbudzają we mnie jakieś niezrozumiałe
uczucia, których nie umiem rozgryźć.
Wiem
tylko, że jestem poruszona. I nadal się boję.
Skupiona
na własnych myślach nie zauważam, że nagle zaczynamy zwalniać.
Otrząsam się dopiero, gdy ojciec bierze zakręt i zatrzymuje
samochód. Jedno spojrzenie przez okno mówi mi, że znajdujemy się
na podjeździe przed dużym, żółtym domem.
Moim
domem.
Doznania
są niesamowite. Bo też niesamowitym jest fakt, że ten budynek to
właśnie mój dom, miejsce, w którym się wychowałam i przeżyłam
najwspanialsze lata życia, a patrząc na niego wcale tego nie czuję.
Patrząc
na niego jestem wyzuta z osobistych odczuć. Patrzę tak jak się
patrzy na coś, co się widzi pierwszy raz w życiu.
Patrzę
z obojętnością, nie potrafię inaczej, choćbym chciała.
Mama
otwiera mi drzwi samochodu, tata wyjmuje z bagażnika wózek i oboje
pomagają mi na niego wsiąść. Czuję się nienaturalnie i dziwnie,
jak wariatka.
Jak
kaleka.
Coś
z tych myśli musi się odbijać na mojej twarzy, bo mama posyła mi
zaniepokojone spojrzenie, po czym uśmiecha się z otuchą i mówi:
-Parę
zabiegów rehabilitacyjnych i znowu będziesz mogła chodzić.
Wszystko będzie dobrze, skarbie.
-Wiem
– odpowiadam ponuro, nie odwzajemniając uśmiechu. Mama wykonuje
taki ruch, jakby chciała popchać mój wózek, ale ja już odjeżdżam
na parę metrów i zatrzymuję się dopiero, gdy napotykam przeszkodę
w postaci schodów.
No
pięknie, a więc żeby dostać się do domu, muszę pokonać …
siedem, osiem, dziewięć stopni.
Ciekawe
jak mam to zrobić na tym głupim wózku.
Nie
mam wyboru, ponownie muszę pozwolić sobie pomóc. Zaczyna ogarniać
mnie coraz silniejsza wściekłość, poczucie beznadziei i chęć
wylania potoku łez.
Zaczynam
żałować, że w ogóle wybudziłam się z tej całej śpiączki.
Gdy
już znajduję się w środku, nie czekam aż rodzice powiedzą mi
gdzie co jest, tylko sama objeżdżam wszystkie pokoje, przyswajając
sobie ich wygląd i specyfikę. Odnajduję ładny salon z kominkiem,
kuchnię, w której stół jest już nakryty dla trzech osób,
łazienkę i pokój, sprawiający wrażenie, jakby czekał na
ewentualną wizytę gości.
W
tym samym momencie dociera do mnie oczywisty fakt, że na parterze
nie ma mojego pokoju i że chcąc się do niego dostać, muszę
pokonać kolejne schody.
Opuszczam
wzrok i spoglądam na wózek, w którym siedzę. Próbuję unieść
lewą nogę, ale jest ciężka jak ołów, więc tylko poruszam
palcami. Czuję je, ale są zesztywniałe.
Tak
samo jak całe moje ciało. Mięśnie rąk też jeszcze nie wróciły
do pełnej sprawności, ale to z nogami i tułowiem mam największe
problemy. Cała moja nadzieja w rehabilitacji.
Nadzieja,
której już właściwie wcale nie mam.
ON
Odetchnął z ulgą,
gdy w końcu wrócił z Katowic do Zakopanego, a sprawę studiów
mógł póki co uznać za zamkniętą. Ostatnie parę dni całkowicie
poświęcił nauce, by zaliczyć wszystkie egzaminy, których sporo
się nazbierało od listopada. Mógł się tym zająć już
wcześniej, jednak wydarzenia jakie rozegrały się w jego życiu od
stycznia poczynając kompletnie wywiały mu z głowy studia.
Skrzywił
się. Nie powinien znowu o tym myśleć.
Tak
naprawdę świetnie wiedział co powinien.
Nim
jednak się za to zabrał, dał sobie jeszcze jeden dzień wolnego,
który w całości spędził w domu. Odespał nieprzespane noce
poświęcone nauce. Posprzątał w pokoju. Poświęcił trochę czasu
rodzinie, którą od co najmniej zeszłego sezonu, gdy jego kariera
nabrała tempa, porządnie zaniedbywał. Siedząc z nimi w salonie i
po prostu rozmawiając, dopiero teraz uświadamiał sobie, jak bardzo
tęsknił za takimi paroma prostymi godzinami w ich towarzystwie.
Jak
bardzo tęsknił za nimi wszystkimi, ludźmi, których kochał, a
którym tak rzadko to okazywał.
To
był idealny dzień, taki jakiego już dawno nie miał, a jakiego
potrzebował bardziej niż zdawał sobie z tego sprawę. Lecz idealne
dni miały to do siebie, że zdarzały się raz na milion lat i
kończyły zdecydowanie zbyt szybko.
Ten
też w końcu dobiegł końca, przypominając mu, że jutro czeka go
trudniejsze i znacznie bardziej bolesne zadanie.
Obiecał
sobie, że odwiedzi Milkę. Obiecał sobie, że jej pomoże.
Tak,
miała wspaniałą rodzinę, która na pewno zamierzała uczynić
wszystko, by przywrócić jej jak najwięcej wspomnień, ale Krzysiek
wiedział, że mimo najszczerszych chęci nie byli w stanie zrobić
tyle ile mógł on sam.
To
w końcu on spędzał z nią prawie każdy dzień odkąd poznali się,
gdy miała 12 lat, prawda? To on znał ją na wylot, nawet lepiej niż
jej rodzice.
I
to właśnie on, jeden jedyny mógł jej naprawdę pomóc w tym
trudnym zadaniu jakim było pokonanie amnezji.
Te
myśli nie świadczyły o nim dobrze, nie przemawiały na korzyść
jego skromności, ale Krzysiek po prostu czuł, że ma rację.
I
z tym właśnie poczuciem wstał rano, umył się, ubrał i
bezzwłocznie skierował się do domu Milki.
Nie
musiał długo iść. Ich domy dzieliło dokładnie pół kilometra,
znajdowały się na sąsiednich ulicach. Po drodze, Krzysiek minął
rodzinny dom Klimka.
Odwrócił
wzrok, gdy tylko poczuł pierwsze ukłucie bólu. Nie mógł
pozwolić, by pojawiły się kolejne, które całkowicie by go
rozsypały, sprawiając, że już nic nie dałby rady zrobić.
Nie
o Klimka chodziło, jemu nie mógł już pomóc.
Jakkolwiek
brutalne by to nie było, musiał wyrzucić go z głowy.
To
Milka potrzebowała jego pełnej uwagi, jego pomocy, jego...
Przynajmniej
cały ten czas próbował sobie to wmawiać. Próbował w to wierzyć.
I
wierzył, konsekwentnie w to wierzył. Tylko to mu jeszcze pozostało.
Skręcił,
a żółty dom Milki wyłonił się niczym z powietrza, wywołując
rewolucję w jego żołądku, pomimo tego, że jeszcze nic dzisiaj
nie jadł.
Na
ułamek sekundy zawahał się. Ogarnęły go niepewność, strach i
nagła pokusa.
Przecież
tak łatwo byłoby się teraz odwrócić, wrócić do domu i przeżyć
jeszcze jeden taki idealny dzień jak ten wczorajszy.
Przecież
tak łatwo byłoby zostawić Milkę w rękach rodziny i psychologa,
którzy na pewno byli w stanie dotrzeć do niej łatwiej niż on.
I
jej też byłoby o wiele łatwiej bez niego.
Tak.
Ale
w życiu nie zawsze chodziło o to, żeby było łatwiej.
Czasem
trzeba było podjąć ryzyko i rzucić się na głęboką wodę.
Nikt
nie obiecywał, że będzie warto, ale malutkie, najmniejsze
prawdopodobieństwo zawsze istniało.
I
dla tego malutkiego, najmniejszego prawdopodobieństwa musiał
spróbować. Chociaż spróbować.
Wziął
głęboki oddech i ruszył znów przed siebie. Każdy krok
przybliżający go do celu równał się kolejnemu ukłuciu strachu.
Każdy krok paraliżował go coraz bardziej.
A
jednocześnie wiedział doskonale, że wreszcie zdobywa się na
odwagę i był dumny z samego siebie.
Schody
pokonał biegiem, żeby mieć już to z głowy.
Dokładnie
dziewięć stopni, wciąż doskonale pamiętał.
A
dzwonek zawsze naciskał dwa razy, to była taka ich umowa, jego,
Klimka i Milki, żeby dziewczyna od razu wiedziała, że to właśnie
oni przyszli.
Teraz
nie mogła tego wiedzieć, bo nie pamiętała i on zdawał sobie z
tego sprawę, jednak przyzwyczajenie wygrało.
Wbił
dłonie w kieszenie i czekał aż ktoś mu otworzy. Sekundy dłużyły
mu się jak godziny i sam już właściwie nie wiedział, jak długo
tam stał. W końcu jednak drzwi się otworzyły, a on znalazł się
twarzą w twarz z ojcem Milki.
Przełknął
głośno ślinę.
Cholera,
a więc już od samego początku nie miało być prosto.
Odetchnął
głęboko, nakazując sobie zachować spokój, po czym wysilił się
na lekki uśmiech i powiedział:
-Dzień
dobry panu.
Grzeczność
i dobre maniery, babcia zawsze powtarzała mu, że nie ma nic
lepszego niż to. Ojciec Milki miał chyba jednak inne zdanie na ten
temat, bo tylko uniósł brew i nie odpowiedział.
Wszystko
wskazywało więc na to, że Krzysiek musiał się bardziej wysilić.
-Przyszedłem,
żeby zobaczyć się z Milką … jest w domu?
Pokornie
zniósł kolejną porcję milczenia i chłodne, oceniające
spojrzenie. Zaszurał w miejscu nogami i westchnął cicho, czekając
na werdykt.
Który
w końcu zapadł.
-Zawołam
ją – oznajmił pan Frankowski, po czym zniknął w głębi domu,
nim Krzysiek zdołał obrzucić go zszokowanym spojrzeniem. Nie
pozwolono mu wejść, ale mógł zobaczyć się z Milką. To samo w
sobie było zaskakujące.
Oparł
się o ścianę domu i znów westchnął, oczekując pojawienia się
Milki.
Strach
powrócił, jednak Krzysiek odsunął go na bok, nie pozwalając
sobie wpaść w jego paraliżujące szpony.
Musiał
zachować spokój. Dla niej.
Z
głębi domu dotarły do niego jakieś głosy, wśród których
zdawało mu się, że rozbrzmiał również głos Milki. Wszystkie
nerwy napięły się jak postronki.
A
potem usłyszał dziwny odgłos, jakby dźwięk kół toczących się
po drewnianej podłodze. Zmarszczył brwi, przekonany, że po prostu
coś mu się pomyliło.
I
właśnie wtedy w progu pojawiła się Milka.
Z
tymi samymi jasnymi włosami, związanymi w niedbałego koka.
Z
tymi tak doskonale mu znanymi brązowymi oczami, które teraz
przepełnione były smutkiem i zaskoczeniem.
Tak
jak zawsze sięgająca mu do ramienia.
Zaraz.
Wcale
nie.
Zamrugał.
Nie,
to nie mogła być prawda.
Musiał
się po prostu przewidzieć, wciąż miał deficyt snu, to wszystko …
Więc
dlaczego nadal widział to samo, nieważne jak wiele razy mrugał
oczami i nieważne jak wiele razy próbował samego siebie przekonać,
że to tylko wytwór jego chorej wyobraźni?
Może
dlatego, powiedział natrętny głosik w jego głowie, może dlatego,
że to prawda.
Skierował
na nią wzrok, odnalazł jej oczy.
Smutek
był jeszcze bardziej przejmujący, zwłaszcza gdy zmieszał się z
łzami.
I
taki obraz Milki miał się wyryć w jego pamięci na długi, długi
czas.
Smutnej,
powstrzymującej się od łez.
Wyglądającej
jak kupka nieszczęścia.
I
siedzącej na wózku inwalidzkim.
ahdjejkkaghjf
Krzysiek.
Zabiję
chłopaka, tyle problemów ile mi sprawił w tym ostatnim fragmencie
… no po prostu gwiazdeczka się z niego zrobiła i już w ogóle
nie chce współpracować.
No
dobra, i tak go kocham <3
A teraz lecę się dalej jarać Olimpiadą. To już tylko trzy godziny *_*
Ty wiesz, że za każdym razem ten początek jest jeszcze bardziej poruszający niż w poprzednim rozdziale?
OdpowiedzUsuńPrzecież odczucia Milki są tak perfekcyjnie opisane, tak sugestywnie, że te emocje zaczynają targać mną. Tak, geniuszu, Ty piszesz tutaj właśnie w taki sposób, pozwalasz mi wejść w Milkę tak głęboko, że głębiej się nie da, a dzięki temu mogę to wszystko poczuć i spróbować zrozumieć. To nie są słowa, to nie są opisy, to jest po prostu inny świat. Świat dziewczyny, z którą pozwalasz mi się zidentyfikować i właśnie dlatego tak bardzo kocham to przeżywać. Bo, cholera, ja tego nie czytam jak normalny człowiek, tylko właśnie to przeżywam, dzięki Tobie, największy geniuszu tego świata. Dziękuję.
Krzysiu. No właśnie, to jest najlepszy początek Krzysia jaki napisałaś. Jest po prostu idealny, dokładnie taki jak powinien być. Podobnie jak zakończenie. Cudeńko, Krzysiowy fragment numer jeden.
A co do wspomnienia... wiesz ja tak siedzę i się uśmiecham. Tak po prostu się uśmiecham, zupełnie beztrosko. Bo tak przecież wtedy było, prawda? Cieszyli się sobą i łączyły ich te bratersko-siostrzane więzi. I siłą Krzyśka jest to, że on może do tego wrócić.
Za to u Milki doczepiłam się tej nadziei, której ona już właściwie nie ma. Bo ona myśli o tej rehabilitacji i powrocie do sprawności, a potem dochodzi do tego braku nadziei, który nie odnosi się jednak do jej fizycznego stanu, prawda?
I to jest dla mnie bardzo trudne do rozgryzienia, ale jakiś kierunek moje myśli obrały i pobiegły w stronę Klimka i początku tego fragmentu. Nie ma nadziei na rozmowę z nim, na zobaczenie jego uśmiechu, na przytulenie się do niego... Bo ona ze swojego poprzedniego życia nie zachowała w pamięci tylko Klimka, został w niej też ból po jego stracie, a nawet się nasilił w obcym dla niej świecie.
A dowodem Twojego absolutnego geniuszu jest to, co następuje potem. Bo potem jest Krzysiek. Krzysiek, który ma nadziei aż za dużo i Krzysiek, który odcina się od myśli o Klimku.
To byłam ja i moja mało radosna interpretacja, czy może nawet nadinterpretacja.
Kocham Cię, Ty mały, niezmiennie wzruszający mnie, geniuszu <33333
Najchętniej skwitowałabym to milczeniem, ale tylko dlatego, że dręczy mnie poczucie, iż nie powinnam komentować czegoś tak wspaniałego. A jednocześnie twierdzę, że to cudeńko nie zasługuje na milczenie, nawet jeśli ma to komentować tak nieporadna osoba jak ja^^
OdpowiedzUsuńTe odczucia i myśli Milki są tak perfekcyjne, że momentami mogę się poczuć jakbym była nią. Tylko momentami, bo ja jednak nie potrafię sobie wyobrazić, że mam w głowie wielką czarną dziurę i żadnego punktu odniesienia, niczego czego można by się chwycić i połączyć te dwa światy. Milka ma Klimka, ale przecież zanim go poznała, przeżyła 12 lat, a to szmat czasu!
Co do Krzyśka to już byłam przekonana, że stchórzył. Jak tylko przeczytałam, że opuścił szpital, wymyśliłam tysiące obelg, które można by skierować pod jego adresem, ale całe szczęście, że się zrehabilitował i bez względu na przeciwności, poszedł powalczyć o Milkę.
To opowiadanie jest takie różne od wszystkich innych egzystujących w blogosferze i przez to jest takie cudowne! Uwielbiam ich przemyślenia, retrospekcje i te ironiczne wtrącenia, które trochę rozładowują atmosferę (chyba, że jestem głupia i nie powinnam się tu nigdzie dopatrywać ironii...).
No i znów nieporadny komentarz, chyba nigdy się tego nie nauczę... Ale mam nadzieję, że wiesz, że to wszystko płynie z serducha? :*
Opisujesz to wszystko tak pięknie. Idealnie.
OdpowiedzUsuńMilka musi odnaleźć siebie, choć może teraz, gdy jeszcze nie wie o tylu bolesnych zdarzeniach, jest jej odrobinę łatwiej? Ma Krzysia, kochanego Krzysia, którego nie pamięta.
Wybacz mi ten chaotyczny komentarz, ale dzisiejszy konkurs był cudny i się jeszcze nie ogarnęłam. Mamy mistrza <3
Pozdrawiam :)
Znowu beczę... Bo za każdym razem kiedy to czytam to beczę. Nie da się nic innego zrobić.
OdpowiedzUsuńTo jest cudowne. Każdy kolejny rozdział bardziej dotkliwie trafia w moje serce. I przez to kocham cię jeszcze bardziej.
Krzysiek zachował się jak prawdziwy kumpel. I wiem, że było mu ciężko. Ale zrobił to. Dla Milki. I za to jest taki idealny i kochany.
A Milka? Jej uczucia opisałaś w taki cudowny sposób, że nie mogę tego szerzej skomentować.
I bardzo przepraszam za to powyżej. Ale wzruszyłaś moje serce. I to mocno...
Boniu, jesteś genialna. Naprawdę wspaniała, a to co robisz... Nie znajduję na to odpowiednich słów. Idę się schować w szafie z tymi swoimi bazgrołami i nie wychodzę! Bo ty, kurczę, nie mam pojęcia jak to robisz, ale działasz na moją wyobraźnie, odwołujesz się do mojej wrażliwości i sprawiasz, że wylewam morze łez, czytając coś równie cudownego.
OdpowiedzUsuńSam wstęp jest niezwykły. Zawarte tam emocje są elektryzujące i niemal namacalne. Nie mam większych trudności, aby je odczuć czy też raczej wczuć się w rolę Milki. Postawić się na jej miejscu i... żałować. Kurczę, strasznie mi jej żal. Jej i oczywiście Krzyśka. Serce mi się łamie czytając o ich nieszczęściu. Bo on się smuci, bo wydaje mu się, że stracił tak wiele, a ona smuci się, nie pamiętając o tym. Dlaczego spotkało ich tak wielkie cierpienie?
I to wspomnienie! Mimo całego smutku, który wymusił ten rozdział, to to krótkie wspomnienie powodowało, że zdobyłam się na uśmiech. Milka to uparta istotka i skoro nie zdobyła swojego krzykami i żądaniami, to zrobiła to inaczej, po swojemu. Mistrzowsko odciągnęła chłopaków od gry i sprawiła, że znowu zaczęli zwracać na nią uwagę. Tak, to było zdecydowanie pozytywne wspomnienie i cieszę się, że pomogło Krzyśkowi się pozbierać, a także rzuciło trochę więcej światła na sytuację Milki. Może chłopak zrozumiał, może postawił się na jej miejscu... Tak, dokładnie tak. W końcu przecież postanowił przyznać się do swojego błędy i wrócić.
A Milka... Ciężka droga przed nią. Nic nie pamięta i jest uzależniona od otaczających ją osób. To musi być okropne, biorąc pod uwagę jej charakter, jej upartość, jej niezłomność. Trudno będzie się z tym pogodzić, ale będzie musiała.
I ten ostatni fragment z perspektywy Krzyśka. To również było wspaniałe. Te jego gdybania, zastanawiania się czy aby na pewno dobrze robi, czy nie lepiej jej by było bez niego. I ten widok ukochanej dziewczyny unieruchomionej na wózku. Tyle emocji. Cholera. Jakoś nie umiem się dzisiaj wysłowić.
Chyba najlepiej by było, gdybym przeprosiła za ten komentarz i spróbowała jeszcze raz, ale wydaje mi się, że wcale lepiej by się to nie skończyło. Piszesz tak wspaniale, że tego nie da się ująć zwykłymi słowami. Całe to opowiadanie jest niesamowite. Pisane w tak odmiennym stylu i przepełnione tyloma, najczęściej bolesnymi uczuciami. Chylę czoła!
I pozdrawiam serdecznie, kochana :*
Kochanie<3
OdpowiedzUsuńJa Cię wielbię za każde zdanie, jakie tu stworzyłaś. Za każde malutkie słówko, które jest częścią małego rozdzialiku, który jest częścią z kolei ogromnego arcydzieła.
Podziwiam to, że opisujesz cierpienie jednej dziewczyny, niby otwierając bloga powinnam wiedzieć czego się spodziewać... A tu każda odsłona tego cierpienia jest inna, wyjątkowa.
Uderza tym brakiem Klimka na nowo...
Milka stara się odnaleźć nadzieję.
Stara się choć sama w to nie wierzy.
Zachowuje się bardzo wyjątkowo...
Człowiek po stracie zwykle oskarża
cały świat. A ona cierpi w głębi, ale nie
traci szacunku ( źle słowo, ale nie
znajdę lepszego) do innych. Choćby do swoich rodziców, albo do tego naszego Krzysia. Nawet nie poznając go, chce żeby się przypomniał, opowiedział o sobie.
On cierpi trochę inaczej. Momentami impulsywny w swej desperacji, robi wszystko aby wesprzeć dziewczynę.
Odchodzi od niej w szpitalu, ale wraca.
Tyle, że traktuje wszystko nie realnie, wciąż wierzy że nie zobaczy wychudzonej istoty na wózku, tylko szaloną przyjaciółkę...
Kocham Cię geniuszu, choć momentami jesteś najokrutniejszą osobą na świecie<3
Ale bardzo bardzo<3<3<3
Jestem tu pierwszy raz , ale napewno nie ostatni .
OdpowiedzUsuńCiekawie się zapowiada . Daj proszę znać o kolejnym .
Zapraszam do mnie , gdzie pojawi się dziś drugi odcinek .
http://difficult-love-austria.blogspot.com
Wzielam sie za nadrobienie rozdzialow i oto przybywam swiezo po! Milka traci pamiec, Klimek ginie...jak mozna tak robic! Wstydzilabys sie! Mam nadzieje, ze Krzysiek pomoze jej jakos odzyskac wspolne wspomnienia, a jak nie to ze sie poznaja i ona sie w nim zakocha i bedzie fajnie ^^
OdpowiedzUsuńCzekam na nowosc ;*
Nie mam słów, jak to często bywa, kiedy przeczytam rozdział u ciebie. Uwielbiam, jak rozdziały są wręcz naszpikowane emocjami, jak nie da się ich czytać obojętnie, bez jakiekolwiek smutku, wzruszenia, swoistej zadumy. I bez zachwytu. Bo zachwycam się każdym słowem, każdą kropką, bo mało jest osób w tak młodym wieku, które piszą aż tak idealnie. Będę ci bić pokłony do końca świata, wiedz o tym.
OdpowiedzUsuńCo do samej treści, czasami wydaje nam się, ze lepiej zacząć wszystko od nowa, bez przeszłości, że fajnie byłoby o wszystkim zapomnieć. Ale tak nie jest i najlepiej wiedzą o tym ludzie, którzy faktycznie zapomnieli (niekoniecznie, bo chcieli), ludzie, tacy jak Milka. Ta sytuacja nie jest łatwa nie tylko dla niej, ale również dla całego jej otoczenia. Nie wyobrażam sobie jak oni wszyscy muszą się czuć, gdy Milka nawet nie wie, gdzie jaki pokój jest, jaka jest jej ulubiona książka, kiedy nie pamięta swoich najbliższych. I dodatkowo ten wózek, kolejny balast, który na pewno jej nie pomaga. Najgorsze jeszcze przed nią, bo dopiero teraz przyjdą największe chwile zwątpienia. Ale ma rodziców, którzy jej nie opuszcza i ma Krzysia, który ją kocha, który chce jej dobra. I który przy niej będzie, mimo wszystko, prawda?
jesteś najlepsza, serio <33