ONA
Deszcz
wciąż nieustępliwie zalewa świat, gdy wreszcie docieram do
swojego celu.
Zardzewiała
brama otwiera się z przeciągłym skrzypnięciem, wiatr porusza
koronami starych, spróchniałych drzew, ciskając mi zimne krople
deszczu prosto w twarz. Opuszczam głowę i idę szybkim krokiem, nie
rozglądając się na boki.
Nie
chcę tego robić, bo nie chcę widzieć tych wszystkich nagrobków,
których ponury i rozdzierający serce widok atakuje mnie z każdej
strony.
Każdy
przedstawia jakąś historię, każdy jest świadectwem życia, które
uległo przerwaniu. Każdy wprowadza w stan przygnębienia.
Jest
parę takich, które znaczą dla mnie więcej niż inne.
Grób
moich dziadków. I wujka ze strony mamy. W skrócie groby członków
rodziny, bliższej bądź dalszej, bardziej i mniej poruszające
serce.
Ale
przecież jest jeszcze jeden. Ten, na który właśnie się kieruję,
ten najnowszy, ten, który wciąż wywołuje ból, tak świeży, że
czasem zwyczajnie stoję nad nim i płaczę.
Ten
płacz to nie zwykłe łzy, spływające po policzkach.
Ten
płacz to głośne szlochy, wręcz krzyki, przeszywające cmentarną
ciszę, wyrażające ból i głęboką rozpacz. Ten płacz to
szarpanie włosów, padanie na kolana, rozdzieranie sobie skóry
paznokciami.
Ten
płacz to lament zranionej duszy.
Ten
płacz to wyraz mojej tęsknoty za Tobą.
Skręcam
po raz ostatni i przechodzę obok jakiegoś rozwalającego się,
nadgryzionego zębem czasu grobu. I wtedy znów się spotykamy, Ty i
ja.
Hej
Klimek.
Chciałabym
Cię przytulić na powitanie, tak jak zawsze, wiesz?
Nawet
nie zdajesz sobie sprawy jak mi źle ze świadomością, że nie
mogę.
Jedyne
co mogę to przysiąść na mokrej, brudnej ziemi i gestem
wyrażającym czułość i rozpaczliwą potrzebę bliskości
przesunąć dłonią po wierzchu kamiennego nagrobka.
Opuszkami
palców wędruję po literach wygrawerowanych na jego powierzchni,
literach składających się na Twoje imię.
Jak
Ty strasznie nie cierpiałeś swojego imienia, pamiętasz?
Oczywiście,
że pamiętasz. Było przecież okropne, nie da się zaprzeczyć.
Na
szczęście miałeś Krzyśka, który wymyślił Ci to przezwisko.
Klimek.
Tak delikatnie i pięknie to brzmi, prawda?
Dla
mnie nigdy nie byłeś żaden Klemens. Dla mnie zawsze byłeś,
jesteś i będziesz Klimek.
Klimuś.
Mój
Klimuś.
Wzdycham
i wtedy to się dzieje. Spod moich powiek zaczynają wypływać łzy,
gorące łzy, które na policzkach mieszają się z zimnymi kroplami
deszczu. Pociągam nosem, ale nie powstrzymuję tego potoku.
To
przecież nie pierwszy raz.
To
naturalna reakcja.
W
ten sposób pokazuję Ci jak bardzo mi Ciebie brak.
W
ten sposób pokazuję Ci jak bardzo Cię kocham.
Kocham
Cię, Klimek.
Zawsze
Cię kochałam.
Potrzeba
mi długiej chwili, by trochę się uspokoić, a wtedy sięgam do
torby i wydobywam z niej to, co z sobą przyniosłam.
Znicz.
I zapalniczka.
To
taki prosty fakt, ale jakże zaskakujący dla tych, którzy znają
mnie tak dobrze jak Ty, prawda?
Przecież
wiesz, lepiej niż ktokolwiek inny, że panicznie boję się ognia.
Tak,
ja wiem.
Brzmi
śmiesznie.
Bo
też ten strach jest śmieszny. Jest irracjonalny, ale jednocześnie
jak najbardziej prawdziwy i w pełni uzasadniony. Źródło tego
strachu tkwi w wydarzeniu sprzed dobrych dziesięciu lat, jeśli nie
więcej, wydarzeniu, które odcisnęło się w mojej świadomości,
zostawiając ślad na psychice.
To
był 1 listopad, dzień Wszystkich Świętych. Rodzice zabrali mnie
na cmentarz i pamiętam, że spędziliśmy bardzo dużo czasu na
grobie dziadka, który umarł pół roku wcześniej. Pamiętam też,
że tata pozwolił mi zapalić znicz, zupełnie samodzielnie.
I
pamiętam jaka byłam przejęta, gdy podał mi jedną zapałkę i
odwrócił pudełko bokiem, bym mogła ją odpalić.
Wyszło
dobrze, zarówno to, jak i zapalenie znicza. Dostałam przykrywkę,
więc założyłam ją na naczynie i dumna, że tak doskonale
poradziłam sobie z tym trudnym zadaniem, chciałam postawić znicz
na grobie.
I
właśnie wtedy to się stało.
Byłam
tylko dzieckiem, nieświadomym pewnych rzeczy, które dla dorosłych
są absolutnie oczywiste.
Każdy
dorosły trzymał znicz, otaczając dłońmi jego ścianki.
Ja
złapałam za wierzch.
Trwało
to ułamki sekund, ale każdy wie jak błyskawicznie coś takiego
podrażnia nerwy i jak błyskawicznie rozchodzi się po całym ciele
informacja o bólu.
Zabolało
i to bardzo.
Najpierw
był syk, następnie okrzyk i dźwięk tłuczonego szkła.
Potem
płakałam, a rodzice wspólnie mnie uspokajali, kierując ogromną
troskę w kierunku mojej poparzonej dłoni.
Oczywiście
to nie było nic poważnego; dziś nie ma już nawet śladu.
Ale
tylko fizycznie, bo od tamtego dnia omijam zapałki i ogień szerokim
łukiem. Nie piję gorących rzeczy. Boję się poparzeń najbardziej
w świecie. Nie ma dla mnie gorszego zranienia niż to.
I
Ty o tym wszystkim wiesz. W końcu Ci mówiłam, a Ty nigdy mnie nie
wyśmiałeś. Rozumiałeś to.
Rozumiałeś
mnie, zawsze.
Zdejmuję
przykrywkę ze znicza i przysuwam do knota zapalniczkę. Jest
znacznie bezpieczniejsza niż zapałki, a ja uważam jak tylko mogę,
by nawet przez sekundę nie dotknąć nagą skórą płomyka czy
rozgrzewającej się powierzchni naczynia. Zamykam znicz, łapię go,
już teraz, po tylu latach, jak należy i stawiam na grobie obok
kilkunastu innych.
Wciąż
odwiedza Cię tak wielu ludzi.
Nic
dziwnego. Nie byłeś przecież zwykłym człowiekiem.
Nie
tylko ja widziałam w Tobie Klimka.
Cała
Polska się Tobą zachwycała. Od dzieciństwa, odkąd w wieku 10 lat przeskoczyłeś Wielką Krokiew. Byłeś przecież
cudownym dzieckiem.
I
miałeś być drugim Małyszem. Miałeś zdobyć złoto olimpijskie i
mnóstwo innych trofeów.
Miałeś.
Los
tak okrutnie rozprawia się z ludźmi, Klimek...
Cofam
rękę, a kolejne łzy wymykają mi się spod powiek.
Mówiłam
już, że Cię kocham?
Tak,
powtarzam to sobie codziennie odkąd Ciebie już nie ma.
I
nie mogę sobie wybaczyć, że nigdy, przenigdy nie powiedziałam Ci
tego prosto w oczy.
Powinnam
to zrobić. Ty powinieneś wiedzieć.
A
może wiedziałeś, mimo że między nami zawsze była tylko i
wyłącznie przyjaźń.
Zaraz.
Nie
zawsze. Przecież ten jeden jedyny raz zdarzyło się coś, w czym
nie było nic z przyjaźni.
Pamiętasz?
Ja
pamiętam...
Nienawidził
deszczu, od zawsze.
Nie
było dla niego nic gorszego ponad wstanie z łóżka i ujrzenie
mokrej powierzchni szyby, z zamazującym się widokiem na
rozciągający się za oknem świat.
A
właśnie trwał najgorszy tydzień jego życia.
Padało
już od czterech dni i nic nie wskazywało na to, by w najbliższym
czasie miało się to zmienić.
Gdy
jeszcze miał Klimka, on zawsze wyciągał go z łóżka.
Ale
teraz Klimka już nie było.
Nikt
nie mógł go powstrzymać.
Nie
zastanawiał się dwa razy, wrócił do łóżka i naciągnął sobie
kołdrę na głowę, mocno zaciskając powieki.
Chciał
zasnąć i nigdy się nie obudzić.
Albo
obudzić się i znów mieć przy sobie Klimka i Milkę, tak jak
dawniej, tak jak kiedyś, gdy jego życie miało jeszcze jakiś sens.
Przypomniał
sobie znowu jak to wtedy było.
Przypomniał
sobie tamten jeden wieczór, ten przed wyjazdem Klimka do Austrii na
zawody. Ten, który wywoływał uśmiech na twarzy, ale jednocześnie
ból w sercu.
Ten,
w który po raz ostatni widział Klimka żywego.
Była
środa, gdy całą trójką wybrali się do jednego z zakopiańskich
klubów. Ledwo dzień wcześniej Klimek powrócił po prawie dwóch
tygodniach walki w Turnieju Czterech Skoczni, a teraz znowu wyjeżdżał
do Bad Mitterndorf, na zawody na mamucie. Krzysiek trochę mu tego
zazdrościł; sam nie zmieścił się w składzie, ale bardziej
cieszył się z sukcesów przyjaciela.
Nie
mógł wtedy wiedzieć jak tragiczny w skutkach okaże się ten
weekend, nie mógł, bo jak.
Gdyby
wiedział, zrobiłby wszystko, by zmienić rzeczywistość, zapobiec
wyjazdowi Klimka, zatrzymać go w miejscu.
A
w każdym razie wydawało się oczywiste, że tak by zrobił.
Bo
czy rzeczywiście?
W
końcu on też był skoczkiem.
On też był stworzony do latania, on też uwielbiał ten zastrzyk adrenaliny, to ryzyko, to ogromne niebezpieczeństwo jakie temu wszystkiemu towarzyszyło.
On też był stworzony do latania, on też uwielbiał ten zastrzyk adrenaliny, to ryzyko, to ogromne niebezpieczeństwo jakie temu wszystkiemu towarzyszyło.
Wielu
ludzi nazywało ich wariatami, wielu ludzi podziwiało za sam fakt,
że potrafili odepchnąć się od belki i zjechać w dół, o wybiciu
się i skoczeniu nie wspominając.
Ale
przecież nie byli masochistami.
Przecież
ryzyko podkręcało zabawę. Uatrakcyjniało ten sport. Nadawało mu
sens.
Stanowiło
jego największą i najważniejszą wartość.
I
Klimek wiedział na co się pisze.
Każdy
z nich wiedział, doskonale.
Milka
też wiedziała. Za każdym razem, gdy wyjeżdżali, przytulała ich
mocno i kazała sobie obiecać, że będą na siebie uważać.
Strasznie
suszyła im o to głowę, prawie że wyduszając z nich te
zapewnienia, nawet jeśli wypowiadali je pogardliwym tonem, z ciężkim
westchnieniem i teatralnym przewróceniem oczami.
Śmiali
się z niej wtedy.
Teraz,
gdy o tym myślał, uświadamiał sobie, że po imprezie on i Milka
zaspali i nie zdążyli odprowadzić Klimka na dworzec.
Nie
było pożegnania, nie było obietnicy.
Klimek
nie uważał.
I
już do nich nie wrócił.
I
tak, pewnie wyolbrzymiał, pewnie przesadzał, szukał jakiegoś
wyjaśnienia tego, co się stało …
Ale
cholera, właśnie uwierzył w to, że te głupie prośby Milki coś
jednak dawały, że może w jakiś sposób zapewniały im ochronę,
może dzięki nim mieli więcej szczęścia...
Może
ona im pomagała, mimo że była tak daleko, gdy oni oddawali swoje
skoki.
Może.
Tak
naprawdę nic nie wiedział na pewno.
Pociągnął
nosem, zaciskając palce na kołdrze i wrócił ponownie pamięcią
do tamtego dnia...
W
zasadzie to Krzysiek nie bardzo przepadał za takimi klubowymi
imprezami. Przeszkadzała mu głośna, przeszywająca mózg muzyka,
nafaszerowana silnymi basami. Nie lubił tych skupisk ludzi,
tłoczących się przy barze i na parkiecie.
Nie
sprawiało mu wielkiej przyjemności picie i zaliczenie zgona.
A
już ponad wszystko nienawidził tańczyć.
Ale
to wszystko nie miało żadnego znaczenia, bo pojawiając się w
klubie, miał u swego boku Klimka i Milkę, a z nimi skoczyłby nawet
w ogień.
Z
nimi bawił się świetnie, bez względu na to, gdzie się znajdowali
i co robili.
Teraz
też czas mijał jak z bicza strzelił. Nim się obejrzał było już
po północy i Klimek chciał się powoli zbierać, ale Milka
wybłagała u niego jeszcze tą jedną, krótką godzinkę. Krzysiek
tylko się roześmiał, rozsiadając się wygodniej na kanapie, a
dziewczyna, uradowana aprobatą Murańki pognała z powrotem na
parkiet.
Z
miejsca, w którym siedział miał wspaniały punkt obserwacyjny,
punkt obserwacyjny na nią.
Najpiękniejszy
widok na świecie.
Wspaniale
było patrzeć na nią, gdy znajdowała się na parkiecie i zatracała
w tańcu.
Kochała
tańczyć. To było coś, co dawało jej mnóstwo radości, coś,
czym wyrażała siebie, tak jak on robił to w skokach.
Spoglądał
na nią wtedy … na jej białą sukienkę, która pod wpływem lamp
stroboskopowych przybrała odblaskową barwę jasnego fioletu, na jej
długie włosy zdające się żyć własnym życiem.
Na
uśmiech, który widział nawet z tego miejsca, a który uwielbiał,
zawsze.
Spoglądał,
zachwycając się każdym, najmniejszym szczegółem jej wyglądu.
Spoglądał,
uświadamiając sobie jak wiele dla niego znaczyła.
Znał
ją krócej niż Klimka, ale to nie stanowiło dla niego żadnej
przeszkody.
I
to, że była dziewczyną też nigdy nie stanowiło przeszkody.
Bo
Milka … po prostu była. A gdy się spotykali to nie zastanawiał
się czy wygląda ładniej niż zwykle, czy może ma inaczej ułożone
włosy albo te dżinsy leżą na niej lepiej niż inne.
Nie,
przyjmował ją taką jaka była, bo była jak kumpel.
Taki
sam jak Klimek, chociaż, naturalnie, nie mógł z nią pójść na
trening.
Ale
mógł z nią biegać po górach, wspinać się na drzewa i nawet
oddać jej, gdy go uderzyła.
Oczywiście,
tak było, gdy jeszcze mieli po 13, 14 lat, teraz nie robili takich
rzeczy.
Fakt
pozostawał jednak faktem, Krzysiek nigdy nie widział w Milce
dziewczyny.
W
jego oczach jej płeć traciła jakiekolwiek znaczenie, tak jakby jej
nie było.
Ale
przecież była i w końcu, z upływem czasu, w miarę jak oboje
dojrzeli, zdołał to zauważyć.
I
coś się zmieniło.
W
końcu uświadomił sobie, że ją kocha.
Nie
jak przyjaciela, nie jak kumpla, nie jak brata.
Kocha
ją jak kobietę.
Kiedy
się w niej zakochał, nie wiedział.
Przypuszczał,
że nie było jednego momentu, w którym do tego doszło, to uczucie
w nim ewoluowało i narastało przez długi czas, na całej
przestrzeni ich wieloletniej przyjaźni.
Ale
wiedział dokładnie, gdy to do niego dotarło, gdy wreszcie sam
przed sobą przyznał się do tego uczucia, gdy powiedział sobie
wprost, że tak, kocha ją i kochać będzie.
A
było to właśnie tamtego wieczora.
Na
tamtej kanapie.
Gdy
chwilę potem jego życie złamało się na pół, by cztery dni
później całkowicie zwalić mu się na głowę.
To
odkrycie było szokujące i to bardzo.
Na
jeden długi moment odpłynął myślami gdzieś daleko, całkowicie
tracąc kontakt z rzeczywistością. Przetrawiając w sobie to
wszystko, co przed chwilą odkrył, cały czas patrzył w jeden
punkt.
Tym
punktem była ona.
Nie
zauważyła, że jest tak pilnie przez niego obserwowana, a raczej,
że on, najzwyczajniej i najbezczelniej w świecie się na nią gapi.
Ale
zauważył ktoś inny, ktoś kto zawsze potrafił wszystko dostrzec,
ktoś, kto z jego twarzy wyczytywał co chciał, nawet gdy Krzysiek
był święcie przekonany, że tym razem właściwie zamaskował
swoje uczucia.
Nie.
Klimek dosłownie czytał mu w myślach, zawsze.
Krzysiek
został gwałtownie wyrwany z zamyślenia, gdy kanapa, na której
siedział ugięła się pod wpływem ciężaru ciała Klimka, który
znienacka opadł na wolne miejsce obok niego.
A
gdy Biegun na niego spojrzał, przeraził się na widok jego
znaczącego uśmiechu i tak charakterystycznie zmarszczonych brwi.
Przeraził
się, bo to mogło oznaczać tylko jedno.
Klimek
już dokonał tego samego odkrycia co on, z ledwie parominutowym
opóźnieniem.
Przed
nim naprawdę nie mogło się nic ukryć.
-Siedzisz
tu sam zamiast się bawić – powiedział takim tonem, że Krzysiek
nie był pewny czy było to bardziej zdanie oznajmujące czy pytanie.
Jeżeli to drugie, to najwyraźniej musiał odpowiedzieć.
A
tymczasem jedynie wzruszył ramionami i wysilił się na lekki
uśmiech.
I
odwrócił wzrok od taksujących go oczu Klimka, chociaż nie miało
to sensu.
I
tak już został przejrzany, prawda? Przerwanie kontaktu wzrokowego
absolutnie nic nie zmieniało.
-Myślałem,
że mówimy sobie o wszystkim.
Z
jego ust wyrwało się ciche parsknięcie, które w zamierzeniu miało
być śmiechem, ale wcale jak śmiech nie zabrzmiało.
Dopiero
teraz, z perspektywy czasu mógł pojąć ogrom hipokryzji, jaka
tkwiła w tamtych słowach Klimka.
Klimka,
który oczekiwał od niego, że będą sobie mówić o wszystkim, a
sam ani trochę się do tego nie zastosował.
Bo
gdyby tak zrobił … gdyby mówił mu o wszystkim, to pewnie do
żadnej tragedii by nie doszło.
Pewnie
wciąż by żył.
Krzysiek
pokręcił głową i zacisnął mocno powieki, czując pieczenie w
oczach.
Chcąc
odgonić niechciane łzy, ponownie zagłębił się w retrospekcji.
Słowa
wypowiedziane przez Klimka sprawiły, że Krzysiek skierował na
niego wzrok i uniósł brew.
-No
bo … tak przecież jest – powiedział dość niepewnie i wzruszył
lekko ramieniem, próbując przywołać na twarz uśmiech.
Klimek
jedynie jeszcze bardziej zmarszczył brwi i Krzysiek już wiedział,
że nie ucieknie przed tą rozmową.
Uratowała
go Milka, która pojawiła się jak znikąd i opadła na kanapę,
wciskając się w wąską przestrzeń między nimi.
Wciąż
z szerokim uśmiechem na twarzy, objęła ich obu ramionami i z
rozradowaniem zapytała:
-I
jak się bawią moje chłopaki?
Ponad
jej głową, Krzysiek dostrzegł znaczące spojrzenie Klimka. Nagle
zrobiło mu się duszno, a to uczucie tylko podsycało ramię Milki
ciasno oplecione wokół jego szyi. Poczuł, że długo tego nie
zniesie, chciał wyjść, jednak na szczęście to Milka wstała jako
pierwsza, po czym z tym samym ożywieniem powiedziała:
-No
to który idzie ze mną zatańczyć?
W
jej brązowych oczach tańczyły iskierki uciechy i nadziei. Krzysiek
przełknął ślinę, a Klimek pokręcił lekko głową, z wyraźnym
rozbawieniem, co niewątpliwie sprawiło, że Milka wybrała jego na
swoją ofiarę.
Złapała
go za ręce i zmusiła, by wstał, a gdy to zrobił, natychmiast
pociągnęła go za sobą na parkiet.
Nim
zniknęli w tłumie ludzi, Klimek zajrzał sobie przez ramię i
posłał Krzyśkowi kolejne już znaczące spojrzenie.
Spojrzenie,
które odczytał bez problemu.
Jeszcze
do tego wrócimy.
Tak,
wiedział, że do tego wrócą.
A
przynajmniej mieli wrócić.
Nie
zdążyli wrócić.
Krzysiek
nie zdążył wyjaśnić Klimkowi jak to dokładnie było z jego
uczuciami, nie zdążył się też dowiedzieć jak Klimek te uczucia
widział.
Nic
nie zdążył.
Został
sam, więc podniósł się z kanapy i ruszył w stronę baru, a tam
zamówił sobie ostatniego już drinka. Wypił szybko, mając
nadzieję, że nie uderzy mu zbyt mocno do głowy, po czym poczuł
przemożną ochotę, by w końcu wyjść z tego głośnego,
zatłoczonego i zadymionego klubu.
Z
trudem prześlizgnął się między skupiskami ludzkich ciał, a gdy
już znalazł się na zewnątrz, z lubością odetchnął
orzeźwiającym, mroźnym powietrzem. Z jego ust wydostał się
obłoczek pary; przyglądał mu się przez chwilę, dopóki ten nie
rozproszył się w nicości. Wtedy też Krzysiek wepchnął dłonie w
ciepłe kieszenie kurtki i powoli ruszył w stronę parkingu.
Miał
nadzieję, że Klimek okaże więcej rozsądku od Milki i w końcu
wyciągnie ją z klubu; z tego co Krzysiek wiedział, Murańka musiał
stawić się jutro na dworcu o ósmej rano, a powoli dochodziła już
pierwsza. Westchnął cicho, decydując się odnaleźć samochód
Klimka i w razie potrzeby zaczekać przy nim na swoich przyjaciół.
Szedł
powoli, z opuszczoną głową, pełną myśli.
Myślał
o niej, o tym jak bardzo wszystko się zmieniło.
Zastanawiał
się jak to teraz z nimi będzie.
Jak
miał się z nią dalej przyjaźnić po tym co dzisiaj do niego
dotarło? Jak miał sobie z tym radzić, skoro nie była to tajemnica
dostępna tylko jemu, bo Klimek też wiedział?
Westchnął
ponownie, po czym uniósł głowę, by upewnić się, że idzie w
dobrym kierunku.
Tak,
ujrzał wyraźnie starą, wysłużoną renówkę Klimka, zaparkowaną
w miejscu, gdzie docierało światło jednej z ulicznych lamp.
I
w tym właśnie świetle, Krzysiek nagle dostrzegł samego Klimka,
stojącego tuż przy swoim samochodzie i rozmawiającego z … Milką.
To
go zaskoczyło, bo nie spodziewał się, że oni będą tutaj przed
nim. Zwolnił nieco kroku, a wręcz się zatrzymał, aż uświadomił
sobie, że przecież to na niego czekali.
Był
już jakieś 10 metrów od nich, gdy to
się stało.
Klimek
i Milka po prostu rozmawiali, ale nagle ona powiedziała coś bardzo
żywiołowo i tak głośno, że usłyszał, jednakże nie zdołał
wyłapać sensu owych słów.
Ale
zdołał zauważyć, że z twarzy Klimka zniknął uśmiech.
Chwilę
później Milka przysunęła się bliżej niego, wspięła na palce i
musnęła jego wargi.
Trwało
to zaledwie ułamek sekundy, więc nawet jeśli Murańka chciał
odpowiedzieć na ten pocałunek to i tak by nie zdążył. Milka
odsunęła się od niego, po czym odwróciła się i bez słowa
wsiadła do samochodu.
Krzysiek
pamiętał, że Klimek długo stał wtedy w miejscu, kompletnie
oszołomiony.
I
on robił to samo, podczas gdy w jego sercu narastał ból, a
żołądkiem targał odruch wymiotny.
Nie
mógł uwierzyć.
Gwałtownie
przewrócił się na plecy, zrzucając z siebie ciężką kołdrę.
A
potem równie gwałtownie usiadł i przytknął dłonie do czoła,
próbując zapanować nad drżeniem całego ciała i bólem w sercu,
które wywołała w nim ta historia.
Nie
powinien był znowu tego wspominać.
Nie powinien, bo to
sprawiało, że kumulowały się w nim same negatywne uczucia
skierowane w stronę Klimka, uczucia, których w stosunku do niego
nigdy nie żywił i które były mu zupełnie obce.
Uczucia,
których wstydził się tym bardziej, że Klimka już nie było, a
zawsze mu powtarzano, że o zmarłych nie powinno się źle mówić i
myśleć.
Nie
było też Milki, chociaż ona akurat żyła, jednak nie stanowiła
już części jego świata.
Tak
się martwił o przyszłość ich przyjaźni. Tak się bał, że to
wszystko się złamie, bo on nie będzie w stanie poradzić sobie ze
swoją miłością do niej.
Teraz
to już nie miało znaczenia.
Odeszła,
nie dając mu prawa wyboru, nie pytając go o zdanie i nie
zastanawiając się czy w ten sposób go nie rani.
Czasem,
gdy było mu naprawdę źle, myślał o niej i próbował zrozumieć,
czemu tak postąpiła.
Najgorzej
było, gdy dochodził do wniosku, że odeszła, bo on nie był jej
potrzebny, bo nigdy jej na nim nie zależało, bo przyjaźniła się
z nim tylko dlatego, że przyjaźniła się z Klimkiem.
I
może faktycznie tak było. Może jedynym spoidłem ich przyjaźni
był Klimek, a gdy jego zabrakło nie mieli ze sobą już nic
wspólnego.
Takie
myśli jedynie przygnębiały.
Łamały
serce, zwłaszcza, że wciąż ją kochał i to chyba nawet bardziej
niż kiedyś.
A
jednak, ostatnimi czasy nie potrafił znaleźć ani jednego powodu,
dla którego ten najgorszy scenariusz nie miałby być prawdziwy.
***
Żal
i odraza do samego siebie dosięgły mnie nawet tutaj.
Pokonany
przez te wewnętrzne demony, mogłem tylko usiąść, skulić się w
sobie i próbować z tym jakoś zawalczyć.
Myślicie,
że w takim miejscu jak to, człowiek już nie musi nic czuć?
Albo,
że przewijają się przez nie tysiące, miliony dobrych dusz,
gotowych pogłaskać Cię po główce i wspomóc ciepłym słowem?
No
to źle myślicie.
Byłem
całkiem sam. Tylko ja i zżerające mnie od środka wyrzuty
sumienia.
Tylko
ja i moje najgorsze koszmary, moja napiętnowana dusza, moja pełna
świadomość, że go skrzywdziłem.
Skrzywdziłem
Krzyśka, który był dla mnie jak brat, który po prostu był,
zawsze i nierozerwalnie był.
Sprawiłem,
że miał złamane serce, że cierpiał, a teraz wręcz wyrzucał
sobie swoje cierpienie i czuł się tak, jakby bezcześcił moją
osobę...
Było
mi źle, cholernie źle i to tym bardziej, że wiedziałem, iż już
nie dostanę szansy wytłumaczenia się i odkupienia swoich win. Nie,
moja szansa przepadła bezpowrotnie wraz z chwilą, w której
usiadłem na belce na Kulm i przygotowałem się do skoku.
Wciąż
pamiętałem tamten skok. Pamiętałem z najdrobniejszymi
szczegółami, zwłaszcza ten okropny ból, jaki temu towarzyszył.
Pamiętałem, że siła uderzenia zerwała mi z głowy kask, a
staczając się po zeskoku w dół, całkiem nieźle przeszorowałem
twarzą po twardym, ubitym śniegu.
Oczywiście,
wtedy straciłem przytomność. Może już nawet nie żyłem – nie
byłbym w stanie wskazać tego jednego momentu, tego konkretnego
uderzenia, które wyrwało ze mnie życie. Fakt pozostał jednak
faktem.
Nie
odbyłem tej ostatniej, prawdopodobnie najważniejszej rozmowy z
Krzyśkiem.
Nie
wyjaśniłem mu jak to dokładnie było z tym pocałunkiem moim i
Milki.
Nie
porozmawiałem też z Milką.
Westchnąwszy
ciężko, jeszcze bardziej skuliłem się w sobie.
Myślicie,
że po śmierci człowiek wreszcie dostaje choć odrobinę
zasłużonego spokoju?
No
to źle myślicie.
Z racji ferii próbuję coś działać z pisaniem, no ale cudów nie ma, chyba znowu dopadł mnie kryzysik. Poza tym matura za trzy miesiące, sziiit.
Ten rozdział pisałam przez ponad tydzień, co jest moim nowym rekordem i wciąż uważam go za swoją wielką porażkę, ale niestety nie byłam w stanie poprawiać go po raz trzeci, więc dałam sobie z tym spokój. Może kolejne będą lepsze. Chociaż część trzecia wcale nie zapowiada się lepiej, ale cóż...
Okej, już Wam nie marudzę.
Chciałabym Wam jeszcze podziękować za wszystkie komentarze. Naprawdę jesteście niesamowite, kochane <3
Nie wiem co Ty ze mną zrobiłaś. Ta część rozwaliła mnie jeszcze bardziej niż poprzednia i nie jest mi łatwo pozbierać się na tyle, by sklecić komentarz, ale czego to ja dla Ciebie nie zrobię.
OdpowiedzUsuńTo co zrobiłaś z Krzyśkiem, bo my dwie wiemy jak to wyglądało na początku, dowodzi, że Ty już nie jesteś geniuszem tylko kimś więcej. Tak, znowu mam w głowie Wielką Improwizację.
Dobra, zaczynam od Milki. Początek mocny, trudny, choć trzymałam się twardo dopóki nie dotarła do jego grobu. Ta rozmowa, którą z Nim prowadzi, choć oczywiście On nie odpowiada... Tak boleśnie piękne to jest.
Ale Krzysiek... ja nie wiem jak Ty to zrobiłaś, naprawdę nie wiem, ale jego czyta się trudniej niż Milkę w tej części. I wiesz, ja mogłabym z pół godziny analizować każde słowo, ale to nie ma sensu, bo i tak nie wyrazi to mojego zachwytu nad Twoim stylem i tym niepowtarzalnym klimatem wokół Krzyśkowych retrospekcji.
Niesamowite jest to jak różne jest ich cierpienie. Milki w jakimś stopniu nadal nie rozgryzłam i nie zrobię tego w konsekwencji wydarzeń z następnej części, choć w zasadzie aż tak wiele nie zmieni, bo Krzysiek już teraz dla niej nie istnieje. Jednak tu pojawiają się moje wątpliwości, bo nie wiem czemu ona właściwie się od Krzyśka odcięła... bo przypominał jej o Klimku, to jasne, ale może tkwiło w tym coś więcej.
I mimo tych wszystkich pytań w kwestii Milki, to sytuacja Krzyśka przedstawia się jeszcze gorzej i jest bardziej skomplikowana. W tej części jego odczucia równoważą się z ilością faktów, a jednak nadal nie jest to pełny obraz wydarzeń. Bo Krzysiek zaczął cierpieć jeszcze przed śmiercią Klimka, jakby podwójnie zdradzony i tkwi to w nim nadal, mimo że potem stracił Klimka ostatecznie, a w dodatku stracił Milkę. Klimek nie żył, ale odebrał ją Krzyśkowi, jeśli można to tak określić.
I sam Klimek też niczego nie wyjaśnia. Nie zdążył porozmawiać z Krzyśkiem, nie zdążył porozmawiam z Milką, ale nie wiemy co konkretnie zamierzał im powiedzieć.
No tak, rozpisałam się, a nic konkretnego z tego nie wynika. Ja wymiękam przy Twoim geniuszu i tyle. Dziękuję za uwagę. :p
Kocham Cię. <3333
Wszystko opisałaś idealnie. Tak emocjonalnie... chylę czoła.
OdpowiedzUsuńAle nie potrafię więcej napisać, przepraszam. Prawie się popłakałam.
Trzymaj się :)
Jejku, to jest takie piękne. Po prostu nie mogę wyjść z podziwu. Świetnie piszesz. Aż chce mi się płakać. Nie wiem co napisać. Świetne opowiadanie, te emocje bohaterów. Biedny Krzysiek. Yh, stracić dwoje przyjaciół w tak krótkim czasie. Wierzę jednak, że pomiędzy nim a Milką coś się pojawi. Szczerze zazdroszczę ci ferii. Ja muszę wytrzymać jeszcze tydzień, ale nie daje rady. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńMy jesteśmy niesamowite, mówisz? Hm.
OdpowiedzUsuńMi się wydaje, że to jednak TY jesteś niesamowita :)
Miałam zajrzeć do słownika żeby znaleźć odpowiednie słowo, które opisze ten Twój geniusz, no ale nie dam rady przezwyciężyć mojego feriowego lenia. Genialna jesteś i tyle. Napiszę to z dużych liter, żeby mój przekaz był wyrazistszy.
JESTEŚ GENIALNA!!!
Nawet nie próbuj zaprzeczać. Ja jestem w stanie zaakceptować czyjeś odmienne zdanie, ale w tym wypadku, akurat jest inaczej. Nie zniosę jeśli ktoś (a zwłaszcza Ty!) podważy moją opinię :*
Wypadałoby napisać coś na temat treści, ale ja kompletnie nie wiem od czego zacząć! :o
Od początku najlepiej, ale ten początek to po prostu mnie zabija swoją perfekcyjnością. Tak jakbym sama stała nad tym grobem i opłakiwała Klimka.
Co do Krzyśka to będę bezlitosna, a co! Mamyja jedna, było się zdobyć na odwagę, a nie siedzieć i patrzeć jak dziewczyna tańczy, a potem winę na Klimka zwalać. Wybacz, ale takie zachowanie mnie deprymuje! Biedny Klimek ma wyrzuty sumienia, że go zranił, a on siedzi bezczynnie i narzeka na wszystko, kiedy sam jest sobie winny. Walcz, Krzysiek do jasnej cholery! Bądź facetem!
No, a teraz moje ulubione! Przemyślenia Klimka z zaświatów. Jeju... :( no i co ja mam więcej na ten temat powiedzieć? Jeeeeju! W tym momencie moja elokwencja się kończy, o ile jakieś jej przejawy się tu ujawniły :D
Te cholerne Kulm. Jak już zabiorę Hoferowi jego stanowisko to nakażę rozbiórkę tej skoczni, ona ewidentnie zagraża życiu zawodników!
A tak już zupełnie nie na temat to ja Ci powiem, że zazdroszczę Ci tej matury, no! :( Bo Ty za trzy miesiące będziesz już to wszystko miała za sobą, a ja mam jeszcze ponad dwa lata wyroku! ;<
Dobra, koniec tych bezsensownych bredni. Idę spać, bo chciałabym jutro te kwalifikacje obejrzeć skoro mam już taką możliwość. Moja zła energia chyba nie dotrze aż do Japonii i nikt nie ucierpi przez moją obecność przed TV :)
PS Miałam być bezlitosna, a już dopadły mnie dziwne wyrzuty sumienia, że tak najechałam na biednego Krzysieńka :(
Nie wiem jak Ty to robisz, że każdy rozdział, ktory napiszesz jest świetny? Niby czasem narzekasz, ale ja jako obiektywna czytelniczka ogłaszam raz na zawsze: dziewczyno, masz niesamowity talent! Twoje opowiadania wzruszają, śmieszą, uczą wielu życiowych rzeczy... Nawet nie wiesz jak swoim pisaniem działasz na ludzi; przy czytaniu czuję emocje bijące od bohaterow, ich nastroje, uczucia...
OdpowiedzUsuńTo opowiadanie jest piękne. Ma dopiero dwa rozdziały, a ja już się z nim zżyłam. Będę tu zaglądać i z niecierpliwością czekać na nowości. Znając mnie popłaczę się nie raz(tak na mnie działasz :)) ale to będą łzy dobrze "zagospodarowane" ;D
Nie wiem jak potoczą się losy Krzysia i Milki i tym razem nie będę spekulować. Zdam się na Ciebie i Twoją wizję. Będzie piękna, ja to wiem :)
Ja Ci, Kochana życzę siły do ogarnięcia całego tego maturowego szaleństwa i przede wszystkim weny, weny jeszcze raz weny! :*
PS. Jak się bawiłaś w Zakopanem? :)
Buziaki ;*
Moja opinia też jest bardzo obiektywna ;D
UsuńDziękuję Ci straaassznie ;*
Co do Zako ... no to wiadomo, jak to wyglądało, prawda? Konkursy spełnieniem marzeń niestety nie były, w dodatku pogoda nie rozpieszczała, ale tak ogólnie chyba już nie uważam, że mogę tylko narzekać. W końcu tam byłam i widziałam skoczków i skoki i mogłam się poddać tej wspaniałej atmosferze ^^
Także za rok na pewno też jadę, a teraz czekam na LGP w Wiśle.
Trzymaj się :*
I co ty ze mną narobiłaś, no?! Becze jak dziecko, bo to... to jest piękne! Jest cudowne, niesamowite, idealne i takie wyjątkowe. Ty możesz narzekać, że jest słabe, ale ja w życiu nie czytałam czegoś lepszego.
OdpowiedzUsuńOddajesz ich uczucia w świetny sposób. Widzę wszystko oczami mojej wielkiej wyobraźni. Czuję ten ból Krzysia, ból Milki i ból Klimka. Widzę wszystko tak idealnie, że aż wybiorę się do nich :)
Już po pierwszym rozdziale byłam zachwycona, ale tobie wychodzi to coraz lepiej. Wiem, że wyleję jeszcze morza łez w tym opowiadaniu, ale naprawdę warto. I trzymaj się ciepło i więcej weny <33333
Dotarłam.
OdpowiedzUsuńZanim zebrałam się w sobie i chciałam naskrobać coś pod jedynką, ty dodałaś już drugą część.
Nie wiem jak ty to robisz, ale rób dalej.
Ucisk w klatce piersiowej i dreszcze jakie wywołują we mnie te słowa są nie do opisania.
Nie wiem jakimi słowami mogę to określić, ale powiem jedno - piękne. Inaczej nie moge tego opisać. Te poszczególne części... Każda innej osoby ale jednak każda opisuje troszkę inny ból po stracie.... I jak w innych historiach mogę się gniewać, że jedna osoba kocha drugą, albo inną, tak tutaj nie, bo słowami sprawiasz, że ich akceptuję całą sobą, sprawiasz, że możemy się z nimi emocjonalnie powiązać.
Jestem ciekawa, jaki był prawdziwy powód odejścia Milki. Jestem pewna, że przypuszczenia Bieguna nie są prawdziwe. To byłoby nie możliwe, gdyby "przyjaźniła się" z nim tylko ze względu na Klimka. Mam teorię, że się tak załamała, że nie chciała mieć nic wspólnego z Krzyśkiem, dlatego że w pewnym sensie mógłby go przypominać, ale co się okaże, to tylko ty wiesz...
i woooow. naprawdę, nie mogę wyjść z podziwu.
Ja będę. Czasem mogę nie komentować ze wzgl na ogrom nauki, ale będę.
przeczytałam to DOPIERO teraz, skarbie.
OdpowiedzUsuńprzepraszam, Cię, ale wcześniej po prostu nie widziałam, że coś dodałaś.
wybaczysz mi?
kurde, ja nie wiem co mam napisać.
jesteś absolutnym geniuszem.
wiesz, że ja tej Milki chyba nie polubię?
mimo naszego wspólnego strachu przed ogniem...
Ale za to strasznie kocham tu Krzysia i Klimcia
A właśnie.
Te fragmenty z jego perspektywy mnie cholernie wzruszają.
Naprawdę.
kocham <333
O Boże, dziewczyno.
OdpowiedzUsuńTo znaczy ja wiem, że ty jesteś geniuszem nad geniusze i to już jest ustalone i przegłosowane. I jedyny głos na nie oddajesz ty, więc przewaga jest miażdżąca i koniec;)
Ale to cudeńko... Ogólnie to jest głupie słowo, źle słowo.
Bo wiesz, jestem zauroczona tobą z Andiego, który jest pisany moim ukochanym, sercowym, mocnym choć rozczulającym językiem.
Ale to było za głębokie. Zbyt wiele uczuć. Czuję nawet, że nie mam prawa czytać takiej historii, a dopiero jej komentować.
Pokochałam ich wszystkich.
Zagubionego, zakochanego Krzysia, który męczy się choć nic nie zrobił złego jak na razie.
Klimunia, którego nie ma... Ale są jego myśli. Na początku bałam się, że on się sam zabił... Nie, ale i tak mnie boli, że nawet po śmierci nie zaznał spokoju. Bo zawsze gdy ktoś umiera to chyba tylko taka pozostaje nadzieja...
Czuję się do głębi wzruszona i jakaś no nie wiem... Oczyszczona?
Jesteś cudowna.
Kocham<3<3
ojej ja to kocham<3
OdpowiedzUsuńhistoria genialna. smutna, przejmująca, wzbudzająca emocje. I o to w pisaniu chodzi, i ty to umiesz robić perfekcyjnie!
Jeśli istnieje takie coś jak ideał, to ideałem bez wątpienia jest ten rozdział<3
Niszczysz mnie każdym kolejnym rozdziałem. A jeżeli przeżywasz kryzys, to ja nie chcę nawet wiedzieć, jak piszesz, gdy go nie masz i dopisuje ci wena. Nie, nie. Wtedy już kompletnie zamknę się w sobie lub nakryję poduszką i nie wyjdę do końca świata. Bo to co robisz jest wspaniałe. Niesamowite. Czarujesz emocjami ukrytymi w tym, bądź co bądź, krótkim tekście.
OdpowiedzUsuńSamym opisem pogody czy miejsca potrafisz wprowadzić w niesamowicie przygnębiający nastrój, a potem ten monolog Milki. To mnie już kompletnie rozbiło i już do końca nie mogłam się pozbierać. Bo te jej uczucia. One były cholernie szczere. A potem jeszcze doszły te pochodzące od Krzyśka i po prostu nie pozostaje mi nic innego jak beczeć jak głupia. A starałam się nie wzruszać... Tylko, że jakoś tak nie potrafię.
To, co im się wszystkim przytrafiło było tak cholernie smutne. Bo przecież było piękną przyjaźnią. Przyjaźnią, w którą wkradły się kłopoty. Bo to kiedy zrozumieli, że nie są już dziećmi i zaczęli rozumieć trochę więcej, niż dzieci było początkiem tych problemów. Między zgraną paczkę wkradła się niepewność i to ona była taka niszcząca.
"Nie było pożegnania, nie było obietnicy.
Klimek nie uważał.
I już do nich nie wrócił."
To chyba ten fragmencik tak bardzo mnie rozwalił. Zniszczył wszystkie pozy opanowania i sprawił, że rozryczałam się jak ta głupia. A ja nie płaczę! Prawie nigdy, choć tutaj nie mogłam inaczej.
Przyznam, że byłam trochę zła na tą Milkę. Za ten pocałunek. Ale tylko trochę, bo przecież ona nie wiedziała o uczuciach chłopaka, nie wiedziała, że ich obserwuje. Cholera. Czemu to wszystko musi być takie trudne, co? :(
No nic, kochana. Lecę do trójeczki, aby i tam zostawić ślad swojej obecności.