ONA
Świat
ponownie przyjmuje na swoje łono wiosnę.
Jest
ciepło, świeci słońce i śpiewają ptaki.
A
na ludzkich twarzach kwitną uśmiechy. Lekkość kroku, wyprostowane
plecy, uniesione głowy. To jest przecież takie banalnie proste, gdy
nie obciążają Cię żadne problemy, prawda?
Pytam
czysto hipotetycznie; z własnego doświadczenia niespecjalnie wiem
jak to jest, gdy jest banalnie prosto.
Powoli
ja też się uśmiecham, gdy wyobrażam sobie jak byś teraz na mnie
spojrzał i co byś mi powiedział.
Widzę
Twoje zmarszczone brwi i wyraz dezaprobaty na twarzy.
Widzę
to tak klarownie i szczegółowo, jakbyś stał tuż obok mnie, tak
jak kiedyś. I faktycznie odczuwam Twoją obecność, każdym zmysłem
i każdą komórką.
Wyciągam
przed siebie rękę, a ona przecina powietrze, zderza się z murem
nicości.
I
dopiero wówczas przekonuję samą siebie, że naprawdę Cię tu nie
ma.
Już
nie.
A
więc ten obraz Ciebie istnieje jedynie w moim umyśle i pamięci. A
więc Twój uśmiech po prostu wyrył się na wewnętrznej stronie
moich powiek. A więc Twój zapach zwyczajnie przylgnął do moich
nozdrzy.
Ty
wciąż żyjesz gdzieś głęboko we mnie, cały czas.
Nigdy
nie byliśmy razem, wiem, chociaż niejedni myśleli inaczej. Ale
przecież oni się nie liczą, mają własne życie i nic do naszego.
Przypominam
sobie teraz ten dzień, w którym się poznaliśmy.
To
też była wiosna, ale jakże inna od tej aktualnej.
Pamiętasz?
Ja
pamiętam …
ON
Nawet
pogoda przypominała mu o niej.
Oparł
się całym ciałem o okno, a z jego ust wydostało się ciężkie
westchnięcie, które sprawiło, że chłodna powierzchnia szyby,
gęsto pokryta kroplami deszczu, gwałtownie zaparowała.
Równie
gwałtownie przetarł to miejsce otwartą dłonią, jednocześnie
prychając głośno i odsuwając się od okna.
Odwrócił
się do niego plecami, bo widok tego zalanego deszczem świata zadał
mu fizyczny wręcz ból, uaktywnił lawinę wspomnień, które
przeszyły jego serce ostrym mieczem.
Ciemne
gradowe chmury całkowicie przesłoniły niebo, nie dopuszczając do
głosu nawet jednego, najbardziej wątłego promyka słońca. Lało
od samego rana, odkąd wstał z łóżka i wyjrzał przez okno.
Lało
tak, że miał ochotę wrócić do łóżka i spędzić w nim cały
ten, od początku zapowiadający się beznadziejnie, dzień.
Teraz,
z perspektywy czasu już nie był taki jednomyślny w osądzie
tamtego dnia. Teraz wiedział, że nie można go było tak zupełnie
spisać na straty.
Bo
przecież to właśnie wtedy ona po raz pierwszy zaistniała w jego
życiu. I już w nim pozostała, rozpoczynając najpiękniejszy okres
jaki tylko mógłby sobie wymarzyć.
Przywołał
teraz właściwe wspomnienie.
Ból
powrócił. Otworzyły się wciąż niezagojone rany, paznokcie wbiły
się głęboko w wewnętrzną stronę dłoni.
I
chciał to powstrzymać, zapobiec tej nadciągającej fali, która
tylko raniła.
Jednak
było już za późno, fala przybrała rozmiary tsunami, zmiatając z
powierzchni wszelkie jego starania.
A
on mógł tylko skulić się w sobie, zamknąć oczy i zmierzyć z
tym, co nieuniknione.
Wciąż
jeszcze pamiętał te uśmiechy na twarzach dorosłych za każdym
razem, gdy on i Klimek pojawiali się gdzieś wspólnie.
Zawsze
razem. Nierozłączni jak bracia.
Tak
o nich mówiono.
Bawiło
ich to, stanowiło jeden z wielu tematów ich rozmów.
Z
Klimkiem tych tematów nigdy mu nie brakowało. Mogli spędzić z
sobą cały dzień, a jemu wciąż było mało.
Gdy
poszedł na pierwszy trening, Klimek był tam razem z nim.
A
potem trenowali w tym samym klubie. Pomagali sobie nawzajem w celu
wyeliminowania błędów, jakie się u któregoś pojawiały.
Trenerzy robili, co prawda, swoje, ale każdy ze zdumieniem
przyznawał to samo: wystarczyło zostawić tych chłopców samych
sobie na jeden krótki dzień i nagle skakali zupełnie inaczej.
Lepiej.
Tak
jakby nie potrzebowali nikogo innego, tak jakby wystarczała im tylko
swoja wzajemna obecność.
I
chyba rzeczywiście tak było.
Patrząc
z perspektywy czasu Krzysiek wiedział, że to głównie dzięki
Klimkowi był gdzie był i tym kim był.
Patrząc
z perspektywy czasu wiedział, że nie osiągnąłby nawet połowy
tego wszystkiego, co zapisał w swojej karcie sukcesów, gdyby nie
Klimek.
Murańka
patrzył na jego wygraną w Pucharze Kontynentalnym. Na wszystkie
podia w tych zawodach, a także w letnim Coc-u i LGP. Razem z nim
świętował drużynowy medal na Mistrzostwach Świata Juniorów.
Zadzwonił do niego jako pierwszy po jego sensacyjnym zwycięstwie w
Klingenthal w Pucharze Świata. Cieszył się z jego medali na
Uniwersjadzie, jakby sam je zdobył.
Klimek
był wszędzie tam, gdzie był on sam, nawet jeśli nie fizycznie.
Dzielił z nim wszystkie jego sukcesy i porażki. Lepiej niż
ktokolwiek inny potrafił poprawić mu humor i wiedział doskonale,
kiedy poklepać go po plecach, a kiedy porządnie opieprzyć. Często
odczytywał jego myśli i wyciągał z nich odpowiednie wnioski, nim
Krzysiek sam zdążył to zrobić.
I
to działało w obie strony, umacniając ich przyjaźń, zacieśniając
więzy, sprawiając, że to wszystko, co ich łączyło stawało się
jeszcze bardziej wyjątkowe i wartościowe.
I
Klimek był z nim także wtedy, gdy poznali ją.
Milena.
Tak
strasznie nie lubiła tego swojego imienia, że wściekała się, gdy
tylko ktoś się tak do niej zwrócił. Poprawiała nawet
nauczycielki w szkole, choć nie raz musiała się potem mierzyć z
poważnymi konsekwencjami.
Klimek
rozumiał ją doskonale – sam nie mógł pochwalić się specjalnie
nowoczesnym imieniem.
Tamten
dzień Krzysiek wciąż pamiętał ze wszystkimi najmniejszymi
szczegółami.
Zatem
wstał. Było brzydko, zimno i deszczowo. Wiosenny dzień, który nie
przypominał wcale wiosny, raczej jesień w jej najgorszej odsłonie.
Dzień, który każdy najchętniej po prostu by przespał.
Nie
on. On musiał wstać, musiał zjeść porządne, wartościowe
śniadanie, chociaż samo spojrzenie na jedzenie sprawiło, że
zrobiło mu się niedobrze i pójść na trening.
Klimek
pojawił się u niego tak jak zawsze przed czasem i ochoczo pomógł
mu w dokończeniu śniadania. Mieli wtedy 13 lat i wciąż jeszcze
zachwycali się tegorocznymi Mistrzostwami Świata, w których Małysz
tak wspaniale pokazał na co go stać.
Razem
szli na trening, a Klimek nie przestawał mówić. Taki zawsze był.
Rozgadany,
ale w gronie najbliższych, gdzie czuł się całkowicie swobodnie.
Pełen
entuzjazmu, nie tracący pogody ducha i pozytywnego myślenia.
Żądny
przygód, nie cofający się przed żadnym wyzwaniem.
Dla
ludzi, których kochał, zrobiłby dosłownie wszystko.
I
Krzysiek zdawał sobie sprawę, że jest cholernym szczęściarzem,
mając kogoś takiego u swojego boku. Za takiego przyjaciela należało
codziennie dziękować Bogu.
Gdy
dotarli na skocznię, Krzysiek czuł się już znacznie lepiej.
Pozytywny nastrój Klimka powoli i jemu się udzielił. Chmury wciąż
zakrywały słońce, wciąż padał rzęsisty deszcz.
Ale
przecież mieli przed sobą trening. Mieli przed sobą skoki.
Spełniali
tutaj swoje marzenia. Sam ten fakt rekompensował każdą
niedogodność.
Tego
dnia dostali jeszcze jedną rekompensatę.
Dostali
Milenę.
Milkę.
Nie
otworzył oczu, nie wyprostował pleców.
Ale
uśmiechnął się, powoli, jednym kącikiem, tak jak to miał w
zwyczaju.
Jej
imię zabrzmiało w jego głowie, jej obraz z tamtego dnia powoli się
wyostrzył, napełniając go jakimś dziwnym szczęściem.
Dziwnym,
bo to szczęście bolało.
Jej
wspomnienie bolało, a dodatkowo przecież mieszało się ze
wspomnieniem Klimka, Klimka, który był, zawsze i nierozerwalnie
był.
Kiedyś.
Nie
teraz.
Zakuło,
głęboko w środku, jakby szklany odłamek utkwił w jego sercu.
Skulił
się jeszcze bardziej, a fala zaatakowała po raz drugi.
W
treningach było fajne to, że odbywały się praktycznie bez żadnej
presji, bez żadnych gapiów. Nie było wpatrzonych w nich oczu,
zaciśniętych kciuków, powiewających flag, śpiewów.
Nie
było tej atmosfery nadziei i wyczekiwania.
Nie
było możliwości rozczarowania.
A
jednak, zdarzały się przypadki, że ludzie przychodzili. Pojedynczo
lub w małych grupkach, siadali na trybunach i oglądali trening.
Było
to mimo wszystko rzadkie zjawisko i na pewno wykluczyliby je w ten
dzień, gdy była taka okropna pogoda, a deszcz lał się z nieba
strumieniami.
I
ona właśnie wtedy siedziała na trybunach, ona, dwunastoletnia
dziewczynka, z dwoma blond warkoczykami. Bez parasola i bez kaptura,
kompletnie przemoknięta.
Nie
zwrócili na nią żadnej specjalnej uwagi, skupiali się na skokach
i rozmowach między sobą. Oprócz nich byli też inni chłopcy,
jednak obecność blondynki nie wzbudziła jakichś większych
rewelacji.
Bo
też wcale się nie ujawniała. Siedziała cicho i grzecznie, unosząc
głowę tylko, gdy na horyzoncie pojawiała się sylwetka skoczka,
wybijającego się z progu. Czasem oklaskiwała bardziej udane próby.
I cały czas przyciskała ręce do klatki piersiowej, jakby skrywała
coś pod kurtką.
Tak
też było.
Gdy
tylko trening dobiegł końca, poderwała się jak oparzona i zaczęła
zbiegać po schodach, prowadzących do wyjścia z sektorów.
Krzysiek
pamiętał, że on i Klimek zdążyli się już przebrać w dresy i
teraz pakowali cały swój sprzęt do hangarów, gdzie miał czekać
na ich kolejny trening. I wtedy pojawiła się ona, cała zmoknięta
i wyraźnie przemarznięta.
A
mimo to rozpinała kurtkę, jakby było jej ciepło. Uniósł wtedy
głowę znad nart, które spinał jedna z drugą i zmarszczył brwi,
spojrzawszy na nią.
Dopiero
po chwili zorientował się, że dziewczyna wyciąga spod kurtki
zeszyt, który trzymała tam, by uchronić go przed deszczem. Z
kieszeni wyjęła długopis, a potem uśmiechnęła się i zapytała
bez cienia zażenowania:
-Mogę
autograf?
Klimek
spojrzał z zaskoczeniem na Krzyśka, a on odwzajemnił to
spojrzenie.
Mieli
13 lat. Nawet nieskończone.
Żadnych
większych sukcesów na koncie, chociaż tak, Klimek słynął w
całej Polsce tamtym genialnym skokiem prawie że na rekord Wielkiej Krokwi w
wieku 10 lat.
Mimo
wszystko, taka sytuacja nie zdarzyła im się jeszcze nigdy.
Dziewczyna
uśmiechnęła się wtedy zachęcająco, a gdy dostrzegła ich
wyraźną dezorientację i zagubienie, postanowiła im odrobinę
pomóc. Skierowała zeszyt bardziej w stronę Klimka i wcisnęła mu
długopis do ręki.
-Napisz
,,Dla Milki”.
Kolejne
zaskoczone spojrzenia.
Ona
nie wyglądała na zaskoczoną. Wyraz jej twarzy pozostał
niezmieniony, nie drgnął ani jeden jej mięsień.
Należało
się spodziewać, że to nie była pierwsza taka reakcja na jej imię.
A
jednak on, Krzysiek nie byłby sobą, gdyby nie palnął czegoś
głupiego.
Klimek
zaczął się właśnie podpisywać, gdy on spojrzał na dziewczynę
i spytał:
-Milka?
Jak ta czekolada?
Uśmiech
jaki mu posłała po tej wypowiedzi wciąż tkwił w jego pamięci.
I
wszystko, co się z nią wiązało wciąż tkwiło mu w pamięci.
Ona,
on i Klimek.
Dwójka
nierozłącznych przyjaciół przekształciła się w trójkę, choć
nie ukrywajmy, że wymagało to sporo czasu, by przyjęli ją
całkowicie do siebie.
W
końcu ona nie skakała. Interesowała się skokami, ale nie była w
stanie wypowiedzieć się o nich tak jak oni, z perspektywy osoby,
która sama tego próbowała.
No
i jeszcze jedno.
Była
dziewczyną.
W
miarę jak dorastali, przekonywali się coraz bardziej, zarówno on,
jak i Klimek, że fakt ten może być przeszkodą nie do pokonania.
Otworzył
gwałtownie oczy i cały aż się wstrząsnął, jakby wraz z
odtworzeniem tej historii uleciało z niego mnóstwo jadu.
Wiedział,
że tak się wcale nie stało, że ogromne ilości jadu wciąż w nim
tkwiły.
Jad,
który gromadził się przez lata.
Jad,
który ona zostawiła, gdy odwróciła się od niego trzy miesiące
temu.
Jad,
który w tym samym czasie wlał się do jego krwiobiegu wraz ze
stratą Klimka.
Byli
nierozłączną trójką.
Nierozłączny
… to znaczy na zawsze, prawda?
Nie
wiedział, gdzie było to na zawsze, nie wiedział nawet czy w ogóle
istniało.
Wiedział
tylko jedno.
Został
teraz zupełnie sam.
***
Patrzyłem
na to wszystko z miejsca, w którym nie było ani początku ani
końca.
W
tym miejscu było wszystko, ale nie było nic.
To
miejsce było wszędzie, ale tak naprawdę nikt nie byłby w stanie
nanieść go na mapę świata.
I
nie wszyscy wierzyli, że ono naprawdę istnieje.
Tutaj
czas się nie liczył.
A
jednak w jakiś sposób wiedziałem, że minęło go już całkiem
sporo, odkąd tu trafiłem. Wystarczyło spojrzeć w dół, tam,
gdzie ten czas wciąż płynął, tam gdzie życie wciąż miało
wartość i znaczenie.
Cóż,
dla mnie już żadne.
Czy
żałowałem? Owszem. Nikt chyba nie chce umierać, mając
nieskończone 20 lat. Wtedy dopiero zaczyna się żyć pełną
piersią, robi się jakieś plany, poznaje ludzi, realizuje
marzenia...
Też
je miałem. Nie udało się ich spełnić nawet w najmniejszym
stopniu.
Ale
jednocześnie przecież doskonale wiedziałem, że sam jestem sobie
winien.
Ja
i moja własna, nieposkromiona głupota.
Ja
i moja idiotyczna ambicja, moje cholerne ego, ja i moja niepohamowana
potrzeba radzenia sobie ze wszystkim samotnie.
Powinienem
był powiedzieć komuś, że wciąż nie widzę zbyt dobrze.
Lekarzowi,
żeby wiedział, że te operacje i soczewki nie działały tak jak
powinny.
Albo
nie wiem, ojcu, trenerowi, Krzyśkowi, Milce …
Komukolwiek.
Nie
powiedziałem nikomu.
Już
nie plułem sobie w brodę, co to to nie. Na swój sposób bycie
tutaj też miało swój urok. Nie było to specjalnie porywające
miejsce, ale na brak zajęć nie narzekałem.
Mogłem
robić tutaj cokolwiek, na co miałem ochotę.
Nawet
skakać.
I
tak, rzeczywiście, było tu wszystko, czego potrzebowałem i nie
potrzebowałem.
Było
tutaj wszystko, co najlepsze, a problemów żadnych.
Było
wszystko, ale czułem się, jakbym nie miał nic.
Bo
przecież najważniejsze osoby w moim życiu zostały tam, na dole.
Krzysiek.
Milka.
Zostali
i o ile mnie wzrok nie mylił – a przecież było to możliwe,
biorąc pod uwagę moją głupotę i bezpośrednią właściwie
przyczynę mojej śmierci – nie najlepiej radzili sobie beze mnie.
A
ja, choć pragnąłem tego najbardziej w świecie, nie mogłem zrobić
nic, by im pomóc.
Mogłem
tylko patrzeć.
I
to też robiłem.
Za
grosz silnej woli, za grosz.
Ale
w sumie w ten weekend zaczynają mi się ferie, więc jak już wrócę
z najcudowniejszego miejsca na ziemi, to będę miała trochę czasu
i kto wie, kto wie ...
Póki
co zostawiam Was z tym. Mam nadzieję, że komuś się spodoba.
Ściskam
<3
Chyba nadal nie potrafię sensownie się wypowiedzieć. Mam wrażenie, że nie zasłużyłam, by komentować coś tak pięknego, ale postaram się to zrobić najlepiej jak potrafię.
OdpowiedzUsuńNajbardziej mnie cieszy, że w końcu, mimo początkowej niechęci, się do tego przekonałaś. Bo kto jak kto, ale Ty idealnie nadajesz się do pisania w ten sposób, mówiłam Ci, że jesteś niesamowicie wszechstronna, a właśnie tu możesz pokazać swoje przeogromne możliwości i talent. I zrobiłaś to doskonale, wiesz?
Przechodząc do treści, tak jak pisałam Ci kiedyś, bardzo porusza. Każde słowo jest niezbędne, idealnie dobrane i trafia gdzieś głęboko. Po prostu przeżywam to razem z nimi, a to jest to, co podczas czytania, cenię sobie najbardziej.
Bo Ci bohaterowie przemawiali do mnie nawet wtedy, gdy to opowiadanie było jeszcze nierealizowanym pomysłem. A sposób w jaki ich kreujesz...
Na początek ona. Już tutaj ją pokochałam, a w drugiej części ta miłość tylko się pogłębiła, ale nie uprzedzajmy faktów. Ją czyta mi się najtrudniej. Może to kwestia tego, że jest kobietą, że łatwiej mi się z nią identyfikować niż z Krzyśkiem, a może po prostu w jej przypadku najmocnie czarujesz słowami. W każdy razie na Milce rozsypuję się i rozklejam zawsze jak to czytam, a robię to kilka razy dziennie.
Z czasem opracowałam sobie taki system, żeby czytać ich wszystkich osobno, bo to ciutkę redukuje emocje i rozjaśnia kwestie merytoryczną.
Ze strony kochanego Krzysia jest więcej faktów, typowo męskich wspomnień, a emocjonalność pozornie jest mniej widoczna, ale tylko pozornie, bo tak końcówka tak mocno mnie porusza, że muszę na chwilę oderwać się od lektury i posiedzieć chwilę z zamkniętymi oczami.
Niemniej sposób w jaki się poznali po prostu sprawił, że szczęka mi opadła, bo czegoś takiego przewidzieć nie mogła, w ogóle z Tobą nic nie da się przewidzieć, ta Twoja oryginalność mnie ujmuje, choć wiesz, że ja lubię wszystko wiedzieć, a najlepiej wszystkiego sama się domyślić. Generalnie zmierzam do tego, że te wspomnienia Krzyśka są w porównaniu do pozostałej treści takie banalnie niewinne i dają ten krótki moment uśmiechu.
Klimek. Powiedziałaś kiedyś, że to jest dziwne i trudno temu zaprzeczyć, choć raczej nie o tą samą dziwność nam chodzi. Jednak ten fragment jest tak idealnie zakomponowany, idealnie wpasowany w całość, zwyczajnie niezbędny w całej swojej brutalności i odebraniu wszelkich złudzeń.
Całość stanowi przepiękny monolit i jest niewątpliwie jedną z najbardziej niezwykłych, najwspanialszych rzeczy jakie w moim życiu przeczytałam, a wiesz ile ja czytam. I stanowi olbrzymią konkurencję dla innej Twojej perełki, mam tu na myśli tamten rozdział z Bartka, wiesz o czym mówię.
To tyle w sumie, z tydzień to pisałam, a i tak mam wrażenie, że nie zawarłam tu nic. Ale Twój geniusz tak na mnie działa. Kocham Cię najmocniej, mój kochany człowieczku. <3333
O Boże.
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, nie jestem w stanie tego po prostu skomentować, bo ryczę.
Najzwyczajniej w świecie ryczę i wiem, że do nauki historii dziś już absolutnie nie wrócę.
Twój geniusz jest nieoceniony.
Kocham Cię <3
Strasznie szybko ten czerwiec przyszedł :)
OdpowiedzUsuńNo i nie wiem co mam dalej napisać.
Jeśli Ty uważasz mnie za "geniusza" to co ja mam powiedzieć o Tobie? Chyba będę musiała zajrzeć do słownika i znaleźć odpowiednie słowo, chociaż wydaje mi się, że takiego nie ma.
Mam wrażenie, że ktoś taki jak ja nie zasłużył na to by komentować to co stworzyłaś... boję się, że temu zaszkodzę, a tego bym nie chciała.
Powiem Ci jedynie, że jesteś genialna i, że czekam na więcej.
Jesteś geniuszem. Najzwyczajniej w świecie mnie rozwaliłaś. Wzruszyłam się. To jest takie piękne, takie prawdziwe, tyle tu uczuć. Cholera. Słów mi brak, żeby wyrazić to, co czuje po przeczytaniu tego. Nie wiem co mogę tutaj napisać poza zwykłym dziękuję, bo po prostu słów mi brakuje, a mózg nie chce współpracować. Dziękuję Ci, bo dzięki Tobie wzruszyłam się do łez i uświadomiłam sobie coś. Cóż mogę dodać. Rób dalej to co robisz, bo jesteś w tym świetna. Pozdrawiam ;*
OdpowiedzUsuńBoże,Boże, Boże... Zaskoczyłaś mnie. I to jak. Jestem cała happy po skokach i nagle... Sylwia dała rozdział! I to taki cudowny, najwspanialszy i piękny, że brak słów. Jeżeli to jest początek to ja się boję, że po kilku rozdziałach padnę trupem z zachwytu.
OdpowiedzUsuńNie jestem w stanie napisać nic więcej, bo cholernie mnie wzruszyłaś. I wiem, że tak naprawdę nic nie napisałam, ale z tego całego głupiego wywodu zapamiętaj, że jesteś największy w świecie, kochanym geniuszem <33333333
Misiu möj kochany.
OdpowiedzUsuńJaram się jak warszawska tęcza.
Chociaż jaranie nie powinno nam się dobrze kojarzyć xD
Wybacz mi, ale nie jestem w stanie napisać jakiegoś sensownego komentarza.
Ale kocham Cię, pamiętaj <3333
Ten rozdział jest przepiękny.
OdpowiedzUsuńNie jestem w stanie nic innego wymyślić, przepraszam.
Jeśli się nie mylę,. to się nazywa miłość od pierwszego wejrzenia. Bo wszystko to, co napisałaś, jest takie CU-DOW-NE, że z podziwu nie mogę wyjść i chcę więcej, tak żebym mogła czytać całą noc <3
OdpowiedzUsuńBoże, uwielbiam jak jest dużo metafor, jak to wszystko ukryte jest gdzieś pomiędzy, jak jest tak trochę poetycko. tak bardzo pięknie i idealnie, że zaraz zacznę ci bić pokłony.
I ta historia, ja wiem, ona będzie genialna. Od początku do końca.
Więc nie pozostaje mi nic innego jak cierpliwie vzekać <3
Wiesz, nawet się cieszę, że nie miałam czasu, aby wcześniej przysiąść i wszystko przeczytać i porządnie skomentować, bo teraz mogłam w spokoju nadrobić trzy wspaniałe rozdziały, nie bojąc się, że tekst urwie mi się w pewnym momencie i będę musiała czekać i czekać, aby dowiedzieć się, co nastąpi dalej.
OdpowiedzUsuńBo rozdziały są wspaniałe, zdajesz sobie z tego sprawę, prawda? Nawet nie próbuj się tu kłócić, bo dostaniesz!
Historia, którą poruszyłaś... Boziu drogi. Co ja mogę napisać? Wyciskacz łez! Serio, w pewnym momencie po prostu chciało mi się ryczeć i chyba tylko cudem się przed tym powstrzymać. Cóż, na starość robię się strasznie wrażliwa, ale przy tobie się nie da, wiesz? Kierujesz tymi moimi nieszczęsnymi uczuciami jak chcesz i ja nie mam tutaj nic do powiedzenia.
Milka. Nie lubię żeńskich bohaterek. Nie cierpię ich. Jednak ją pokochałam od pierwszej chwili. To jak do nich podbiegła, prosząc o autografy. To jak zaczęła się ich przyjaźń i to ja brutalnie się skończyła... Nie, nie potrafię ubrać tego w słowa.
Ale jako, że męskie postaci zajmują w moich serduchu szczególne miejsce, to tutaj Klimek i Krzysiek zawładnęli nim całym. I po prostu nie mogę zrozumieć, nie mieści się to w moim rozumie jak mogłaś zabić jednego z nich. Moje serce krwawi i nic nie zapowiada, aby miało się to zmienić.
Idę komentować dalej i tam dokończę to, co tutaj zaczęłam!